Imperium Jaskini Behemota
tarcza Witaj na Starym Forum Jaskini Behemota.
Zostało Ono stworzone przez ixcesala z uwagi na problemy z forum Ezboard 10 grudnia 2002. Służyło Jaskiniowcom dzielnie do sierpnia 2005 roku, kiedy to dominium i podwładnych Behemota dotknął Wielki Trek, po którym przez 10 miesięcy Jaskinia nie funkcjonowała.
Wszystkim, którzy przyczynili się do rozwoju Imperium Jaskini Behemota, zarówno poprzez pracę techniczno-graficzną, jak i osobom które współtworzyły klimat - dziękujemy.
Zapraszam do obejrzenia tego swoistego muzeum, które wiąże się ze wspaniałymi wspomnieniami niemałej części Jaskiniowców.
Kasztelan Crazy

Wróć do strony głównej Jaskini Behemota.
Rejestracja (chciałbym klucze)Rejestracja (chciałbym klucze)  

PrzewodnikPrzewodnik      LinksLinkownia     SzukajSzukaj     Śledzone tematyŚledzone tematy     Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości
ProfilProfil     MieszkańcyMieszkańcy     GrupyGrupy     ZalogujZaloguj
Ostatnio odwiedziłeś nas:
Obecny czas to: 2024-11-21 15:31:02
Autor Wiadomość
Destero



Dołączył: 6 listopada 2004
Posty: 164
Skąd: Przybywamy z wielu miejsc... zdążamy do jednego...

Wysłany: 15 czerwca 2005     Legenda Ervandoru Odpowiedz z cytatem

Późny wieczór 21 Vallathal (Maj), MCCLXXVI r. Drugiej Ery

-Nie ruszaj się – złajał Hellburna Mastorious – parzysz mnie.
Leczenie ran ifryta z całą pewnością nie należało do najprostszych zabiegów. Pod wpływem ciepła zasklepiły się one szybko, ale drzewce bełtów, które ugodziły Hellburna ciągle tkwiły w ciele.
-Mówiłbyś inaczej – warknął w odpowiedzi ifryt – gdyby to na tobie przeprowadzano ten zabieg.
-Co z nią zrobimy? – Zapytał po raz kolejny Fristron wskazując na ciężko zranioną kobietę o bladej cerze i włosach koloru srebra. – Przecież nie pozwolimy jej umrzeć.
Destero stanął z założonymi rękoma między magiem z Av’lee, a ofiarą szarży orków.
-Powinniśmy skupić się na ratowaniu tych, którzy mają jakąś szansę na przeżycie. – Zaczął beznamiętnie psionik – Niech nekromanta zajmie się najpierw ifrytem, a dopiero potem będziemy martwić się o dodatkowy balast.
Krzyk Hellburna zagłuszył wrzaski orków, urzędujących w pomieszczeniu poniżej, co znaczyło, że bełty zostały wyjęte. Biały nekromanta wziął od asystującego mu Bubeusza miksturę koloru wściekłej żółci. Ifryt zawahał się chwilę, lecz wychylił szybko napój, gdy stary mag zapewnił go, że wywar smakuje znacznie lepiej niż wygląda.
-Teraz ta kobieta – powiedział Mastorious i zatarł dłonie, pokryte pęcherzami, powstałymi od oparzeń -, a potem ja.
Mówiąc to biały nekromanta podszedł do nieznajomej i zaczął przyglądać się ranie na jej ramieniu. Srebrnowłosa była niemal cała umazana we własnej krwi i choć Fristron nie wiedział dlaczego, nie zdawało się jej to przeszkadzać. Jej twarz zdradzała ból, ale była dziwnie spokojna. Wątpliwe odczucia maga z Av’lee okazały się słuszne, gdy Mastorious odsunął się gwałtownie od kobiety, z mieszaniną złości i strachu na twarzy. Biały nekromanta spojrzał po twarzach zebranych i powiedział:
-Powinniśmy ją zostawić.
-Nareszcie zdecydował się przemówić ktoś, kto zachował jeszcze odrobinę rozsądku – powiedział cicho psionik – Idziemy.
-Stój! – Krzyknął wstrząśnięty mag z Av’lee. – Jak to ją zostawić? Zwariowaliście? Przecież ona nie ma szans na przeżycie z taką raną!
-Problem w tym drogi Fristronie – powiedział smutnym głosem Bubeusz -, że ona już jest martwa. – Zwrócił się w stronę Mastoriousa - Czy nie tak przyjacielu?
Biały nekromanta kiwnął głową na znak potwierdzenia.
-Wampir – rzucił krótko Destero i chwycił mocniej katanę, kierując się w stronę słabej kobiety.
-Poczekaj! – Krzyknął mag z Av’lee – Ona może się nam przydać – wiedział, że musi udowodnić psionikowi jej wartość, a nie kierować się moralnymi argumentami, jeśli chciał pomóc wampirzycy.
-Uzasadnij – rzucił krótko psionik, nie odkładając jednak miecza.
-Jak sam wiesz – powiedział spiętym tonem Fristron – jest wampirzycą. Z całą pewnością musi być stałą rezydentką tych podziemi, bo przecież, nie może żyć na pustyni. Może posłużyć nam za przewodniczkę po tym olbrzymim kompleksie.
Gdy psionik wsunął swą katanę za pas atmosfera panująca w pomieszczeniu wcale się nie rozluźniła.
-Nie znam czarów leczących, które mogłyby pomóc nieumarłemu stworzeniu. – Powiedział cichym i zrezygnowanym tonem Mastorious.
-O ile się nie mylę – powiedział Hellburn, stając na nogi – to powinno jej wystarczyć trochę krwi. W końcu jest wampirzycą, więc jeśli się jej napije może przeżyje.
Bubeusz podszedł do kobiety i patrząc jej zamglone oczy zapytał:
-Czy, jeśli damy ci napić się krwi i poczujesz się lepiej pomożesz nam się stąd wydostać?
Wampirzyca zdawała się nie wiedzieć, co się wokół niej dzieje. Powieki jej drgały, a głowa, co chwila opadała.
-To na nic – powiedział Mastorious – straciła za dużo krwi. Jest ledwo przytomna i nawet, jeśli rozumie co do niej mówisz, to nie będzie w stanie odpowiedzieć.
-Nie pozostaje nam więc nic innego jak zaryzykować. – Powiedział głośno, lecz z drżeniem w głosie Fristron i wystawił otwartą dłoń do Destero – Daj mi jeden z twoich noży. Dam jej się napić mojej krwi.
Psionik przeszedł koło maga ignorując go kompletnie i kierując się w stronę wampirzycy.
-Jej nie wystarczy kilka kropli – zwrócił się do maga z Av’lee – Potrzebuje uzupełnić prawie cały dzienny zapas i jeszcze dodatkowo tyle krwi ile będzie jej potrzeba do wyleczenia rany. – Nagle nie wiadomo skąd w dłoni psionika pojawił się nóż.
-Nie waż się jej tknąć! – Krzyknął Fristron. Umilkł jednak momentalnie patrząc w spokojne oczy Bubeusza.
-W przeciwieństwie do ciebie – powiedział Destero klękając przed wampirzycą i zwracając się do Av’lee’ańczyka – ja potrafię uzupełnić utraconą krew, kiedy tylko tego chcę i zrobię to o wiele szybciej niż byłby tego w stanie dokonać twój słaby organizm.
Psionik zwinnym ruchem, przeciął sobie żyły nadgarstka. Wampirzyca drgnęła czując zapach świeżej krwi i westchnęła cicho, gdy Destero przyłożył swoją rękę do jej ust. Będąca na skraju świadomości kobieta, nie zapomniała na szczęście o głodzie i łapczywie pochłonęła krew wypływającą z rozcięcia w nadgarstku jej żywiciela... Nie zmarnowała się ani kropla. W pomieszczeniu zaległa pełna wyczekiwania cisza, gdy psionik zabrał rękę i przytrzymał stanowczo wampirzycę, gdy ta nie chcąc przerwać posiłku, wychyliła się do przodu z zamiarem ugryzienia go.
-Pozwól, że zajmę się tym – powiedział Mastorious do Destero wskazując rozcięcie na nadgarstku.
-To nie będzie konieczne – odrzekł cicho psionik kładąc drugą rękę na czole wampirzycy – Zajmij się swoimi oparzeniami, a leczenie ran moich i wampirzycy pozostaw mi.

Noc 21 Vallathal (Maj), MCCLXXVI r. Drugiej Ery

Przez kilka godzin Destero siedział przy wampirzycy, manipulując jej organizmem w taki sposób, by zraniona kobieta szybko do siebie doszła i była w stanie podjąć podróż wraz z nimi. Pytania o czas, jaki jeszcze zajmie mu kuracja kobiety zbywał krótkim „Nie wiem” i tłumaczeniem, na temat różnicy między umysłem żywej, a martwej istoty.
Fristron zdawał się być z jakiegoś powodu przygnębiony, co nie było dobrym znakiem biorąc pod uwagę żywiołowość i nigdy nie kończącą się lawinę żartów płynących z ust maga z Av’lee. Zatroskany swym przyjacielem Bubeusz, kręcił się w kółko wraz z Hellburnem, którego aż nosiło z żądzy do zemsty na orkach. Mastorious stał cicho w rogu pomieszczenia przyglądając się podejrzliwie psionikowi i aż podskoczył, gdy ranna wampirzyca przemówiła słabym głosem:
-Odejdź... – Szepnęła ledwie słyszalnie.
-Siedź spokojnie – powiedział Fristron, który nie wiadomo skąd znalazł się nagle przy psioniku – Nie jesteśmy twoimi wrogami. Chcemy ci pomóc, a w zamian oczekujemy jedynie tego, byś została naszą przewodniczką i pomogła nam wydostać się z tych podziemi.
-Nie dam się zabić... – Warknęła cicho obnażając kły.
-Majaczy – powiedział biały nekromanta – Widocznie nie jest pewna, co się stało.
Destero wstał i wolnym krokiem podszedł do Hellburna.
-Ma odpoczywać jeszcze przez kilka godzin – powiedział spokojnie – Jeśli będzie robiła problemy zabij ją.
Ifryt patrząc twardo na Destero nie odpowiedział, a jedynie podszedł do wampirzycy i usiadł koło niej czekając na poprawę jej stanu. Podobnie uczynili inni jego towarzysze, z wyjątkiem psionika, który zapadł w głęboki sen. Patrząc, na odzyskującą powoli świadomość wampirzycę, Bubeusz musiał uznać, że będzie to odpoczynek w pełni zasłużony.

Wczesny świt 22 Vallathal (Maj), MCCLXXVI r. Drugiej Ery

Podniecone szepty rozlegające się w pomieszczeniu momentalnie obudziły psionika.
-Więc nazywasz się Aryene? – Powiedział dziwnie rozradowanym głosem Fristron.
Kątem oka Destero dostrzegł, jak stojąca na równych nogach wampirzyca, kiwnęła twierdząco głową.
-Wyprowadzisz nas stąd – powiedział cichym, acz dobrze słyszalnym głosem psionik.
Na dźwięk jego głosu, cała piątka drgnęła niespokojnie. Nie umknęło to jego uwadze.
-Oczywiście, że nas wyprowadzi – powiedział Mastorious – Zawdzięcza nam...
-Życie – powiedział z dziwnym naciskiem w głosie Fristron.
Destero podniósł się, stając na równe nogi i spojrzał po twarzach swych towarzyszy. Wiedział, że kłamią. Poznał to po wyrazie twarzy Bubeusza i przede wszystkim Fristrona, który aż mokry był od potu, który z całą pewnością nie miał źródła w wysokiej temperaturze pomieszczenia, w którym się znajdowali.
Wampirzyca zatrzymała na nim swoje spojrzenie i kiwnęła mu lekko głową w geście wdzięczności, co psionik zignorował całkowicie.
-Zbierzcie swoje rzeczy. – Powiedział, jak miał to w zwyczaju robić około pół miesiąca temu – wyruszamy za dziesięć minut.
-Poczekaj – powiedział Bubeusz – Ona dopiero, co...
-W porządku – przerwała mu Aryene patrząc pewnym siebie wzrokiem na psionika – mogę iść. Z pewnością nie pomogliście mi po to bym opóźniała waszą podróż.
Fristron pokręcił tylko głową w geście rezygnacji i zaczął zbierać swoje porozrzucane po całym pomieszczeniu, ingrediencje do czarów. Po ośmiu minutach byli już w drodze.

Ranek 22 Vallathal (Maj), MCCLXXVI r. Drugiej Ery

Podróż przez zawiłe korytarze byłaby monotonna, gdyby nie świadomość, że mogą zastać w każdej chwili zaatakowani przez jeden z patroli orków. Hellburn, nieustannie klnący pod adresem tych stworzeń, zdawał się mieć nadzieję, że napotkają jedną z takich grupek. Wampirzyca Aryene prowadziła ich labiryntem korytarzy i pomieszczeń, przystając co chwilę, by pozornie sprawdzić czy idą w dobrym kierunku. Psionik nie miał zamiaru wyciągać konsekwencji za kłamstwo, którym obdarzyli go towarzysze. Nie miałoby to najmniejszego sensu, gdyż ciągle potrzebował tej grupy, jeśli chciał uruchomić pozostałe trzy kręgi.
-Robi się gorąco – westchnął Bubeusz, obcierając krople potu z czoła – Uważacie, że to rozsądne kierować się w tą stronę?
-Nasza przewodniczka - Mastorious spiorunował wzrokiem białego maga – z pewnością dobrze wie, dokąd się udajemy.
-Niedługo powinniśmy znaleźć wyjście – zaskakująco łatwo skłamała Aryene – Poznaję tę okolicę.
Psionik nie kwestionował tego, co mówi wampirzyca, gdyż również znał to miejsce. Kwestia tego skąd, nie musiała jednak być na razie ujawniona jego towarzyszom. Tak długo jak ich nowa towarzyszka dobrze wybierała drogę, nie musiał interweniować.

Kilka minut później doszli tam gdzie spodziewał znaleźć się psionik.
-Błagam – szepnął Fristron – ten jeden raz byłbym szczęśliwy słysząc, że się zgubiliśmy. Powiedzcie, że zabłądziliśmy.
Kilkusetmetrowa przepaść, nad którą stali była jednocześnie korytem wydrążonym przez rzekę lawy znajdującą się daleko w dole. Ciepło bijące od ognistego strumienia sprawiało jednak, że ubrania lepiły im się do ciał. Psionik spojrzał na odległy, drugi brzeg, naturalnie wydrążonego wąwozu, znajdujący się w odległości mniej więcej równej tej, która dzieliła ich od strumienia lawy. Przejście na drugą stronę nie stanowiłoby większego problemu dzięki setkom kamiennych mostów, wyrzeźbionych przez ognisty strumień. Długie kamienne ścieżki łączyły się ze sobą na różnych wysokościach tworząc coś w rodzaju wielkiej, skalnej, pajęczyny. Nie stanowiłoby to większego problemu, gdyby nie drobny problem pewnego maga z wielkim lękiem wysokości. Destero spojrzał w stronę Fristrona wspominając przeprawę przez rzekę Ruadan, kiedy to mag omal nie spadł a liny, którą wykorzystali do przeprawienie się na drugi brzeg.
-Obawiam się – zaczęła cicho Aryene -, że zabłądziliśmy.
Westchnięcie ulgi wydostało się z gardła Fristrona.
-Mylisz się – zapewnił, obojętnym tonem, wampirzycę, Destero – idziemy w dobrym kierunku.
Fristron jęknął żałośnie.
-Przeprawa nie powinna być problemem. – Zaczął Hellburn – Mosty wyglądają na mocne i skoro nie zniszczyła ich przepływająca tędy niegdyś lawa to z całą pewnością nie załamią się pod waszym ciężarem.
Mag z Av’lee wydawał się być nieco pocieszony tą myślą, choć bladość nie znikła z jego twarzy. Półka skalna, na której stali, miała dobre pięćdziesiąt metrów szerokości i dwa razy tyle długości, a ponadto była ograniczona wysoką, kamienną ścianą z dwóch stron. Bubeusz stojący koło Av’lee’ańczyka nie wątpił w to, że na moście mag będzie wyglądał o wiele gorzej.
-Zanim pójdziemy dalej pozwól, że zadam ci jedno pytanie. – Mastorious zwrócił się do psionika – Skąd wiesz, że to dobra droga? Byłeś tu już kiedyś? Jeśli tak to po co ta cała szopka z wampirzycą?
-To nieistotne – opowiedział spokojnie Destero – powinniśmy skupić się na przedostaniu się na...
Słowa psionika przerwały krzyki w tunelu za nimi. Chór kilkudziesięciu orczych gardeł z pewnością stanowił grupę większą niż ta, którą spotkali wczorajszego dnia.
-Na most! – Krzyknął Bubeusz i tym razem nawet Fristron nie oponował.
Sześcioosobowa grupa rzuciła się w kierunku mostu, mając nadzieję, na wymknięcie się pogoni. Bełty zaczęły śmigać im koło głów, gdy z wylotu korytarza wybiegło kilku pierwszych orków. Jakimś niewyjaśnionym zrządzeniem losu żaden pocisk nie sięgnął celu. Most na którym się znajdowali był na tyle szeroki, że mogli biec dwójkami, nie bojąc się o to, że spadną w rzekę lawy, znajdującą się kilkaset metrów pod nimi. Gdy bełty przestały śmigać im koło głów, Aryene obejrzała się do tyłu chcąc sprawdzić, czy orkom skończyły się pociski. Prawda była inna.
-One boją się wejść na mosty! – Krzyknął z dziwnym brakiem przekonania Fristron.
-A oto i ich motywacja – burknął Hellburn i wskazał na skalną półkę, na której znajdowali się ich prześladowcy.
Olbrzymia, niemal dwudziestostopowa istota z czarnej substancji przypominającej kryształ wyłoniła się z korytarza wychodzącego na półkę skalną.
-Ruszać się! – Ryknął nieludzkim głosem golem – Zabić ich!
Orki zawahały się przez chwilę, na co olbrzym kopnął jednego z nich, posyłając go, wrzeszczącego rozpaczliwie, w lot na dno kanionu. Nie była to mądra decyzja biorąc pod uwagę to, że był przy tym jeden z oficerów orczej armii.
-Jak traktujesz moich żołnierzy?! – Ryknął wściekły na olbrzyma – Jesteśmy głównym trzonem waszej armii, a ty traktujesz nas jak śmiecie!
Wściekły olbrzym złapał orka jedną ręką i podniósł go wysoko nad swoją głowę.
-Mylisz się! – warknął - Traktuję was jak pociski!
Wierzgający nogami ork poleciał celnie w stronę sześcioosobowej grupy i... trafił w cel.
Uderzony żywym pociskiem Destero spadł z mostu, lądując na szczęście kilka metrów poniżej na kolejnym. Błyskawiczne cięcie kataną pozbawiło oszołomione stworzenie głowy.
-Biegnijcie dalej! – Krzyknął psionik do swych towarzyszy – spotkamy się w wielkim, okrągłym pomieszczeniu!
Wierząc słowom Destero, lub też po prostu obawiając się pozostania w polu rażenia improwizowanych pocisków olbrzyma drużyna rzuciła się do szaleńczego biegu na drugą stronę wąwozu. Wszystko zapewne skończyłoby się dobrze, gdyby na ich drodze nie wyrosła druga grupa orków.
-Zabić ich! – Wrzeszczał dowódca nowo-przybyłej grupy – Zabić ich wszystkich! Zabić Golema!
Słysząc tą ostatnią komendę psionik spojrzał w przeciwnym kierunku, gdzie czarny olbrzym walczył z własnymi podwładnymi. Wiedział, że gdyby potrafił, to z pewnością zamarłby z przerażenia.

Miecz jednego z orków zatopił się w łydce golema i... utknął. Stworzenie warknęło wściekle, usiłując wyrwać swój oręż, do momentu, aż olbrzymia pięść zakończyła jego życie. Jeden ze stworów wbiegł po plecach giganta, gdy ten się pochylał, i w mgnieniu oka zapadł się w czarnej substancji po kolana. Golem wstał i uderzył plecami o ścianę, miażdżąc nieszczęsne stworzenie i zalewając podłogę strumieniem posoki. Pozostałe stwory rzuciły się z furią na potężnego przeciwnika lecz ich ostrza napotkały tylko chmurę czarnych oparów unoszącą się w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą stał olbrzym. Oślepione, cięły gdzie popadnie raniąc swych towarzyszy. Trwało to do momentu gdy chmura czarnego pyłu zaczęła się zmniejszać, a orki zaczęły kaszleć donośnie. W momencie, gdy czarny obłok zniknął całkowicie rozległy się krzyki agonii. Setki, czarnych jak węgiel, kolców rozszarpały orków od wewnątrz, szukając drogi wyjścia z ich trzewi. Gdy potwór z czarnego kryształu powrócił do swojej prawdziwej postaci Destero wiedział już, że bestia potrafi wedle własnej woli zmieniać stan skupienia materii z której się składa. Widok był przerażający do tego stopnia, że swą szarżę zatrzymała nawet druga grupa orków. Momentalna zagłada oddziału niemal tak licznego jak ich własny ostudziła ich zapał... na chwilkę.

-Nie cofać się! – ryknął z bezpiecznej odległości dowódca – Zabić intruzów! Zabić Golema!
Głupie stworzenia rzuciły się na oblanego posoką ich braci potwora. Kilkunastu oddzieliło się jednak od głównej grupy kierując się w stronę, znajdującej się już w połowie drogi, pięcioosobowej grupy.
-Niech was szlag! – Krzyknął w niezwykłym dla niego gniewie Fristron i dobył miecza.
To samo uczyniła Aryene, a Hellburn wzbił się w powietrze z zamiarem miotania ognistych kul. Bubeusz zaczął szeptać inkantacje wraz z Mastoriousem.

Destero wyciągnął katanę i rzucił się biegiem po moście, mając nadzieję, na znalezienie jakiegoś wspólnego punktu, łączącego jego pomost, z tym, na którym znajdowali się jego towarzysze. Zatrzymał się gwałtownie gdy drogę zastąpiła mu samotna postać.

Wysoki i szczupły mężczyzna ubrany był w całkowicie szary strój, składający się z ćwiekowanej zbroi skórzanej i płaszcza z kapturem. Jeśli kaptur miał być elementem maskowania to nie był on konieczny. Cała twarz mężczyzny zakryta była szczelnie zwojami bandaży. Gdy postać wykonała, dwoma zakrzywionymi sztyletami, finezyjny pokaz mający zachęcić psionika do walki, Destero wiedział już, że nie będzie to łatwy pojedynek. Jego sojusznicy będą musieli poradzić sobie sami.

___________
Paradoxically, sins one can consider as forgiven are those he can't forgive himself... kore no nindo da
    Powrót do góry     Odwiedź stronę autora
Fristron z Avlee



Dołączył: 27 października 2004
Posty: 164
Skąd: Fristotele - zgadnij po nicku :)

Wysłany: 16 czerwca 2005     Legenda Ervandoru Odpowiedz z cytatem

Południe, 22 Vallathal (Maj), MCCLXXVI r. Drugiej Ery

Błyskawica z różdżki Bubeusza przedarła się przez rozpaczliwe wrzaski konających w beznadziejnej walce z Golemem orków. Przeskoczyła między ramionami Fristrona i Aryene, paląc pierwsze dwa orki i pełznąc w stronę kolejnych. Dwa kolejne potwory wychyliły się daleko za most. Hell natychmiast je strącił celną kulą ognia, jednak przez przypadek trafiając w słaby punkt skały. Ta zachwiała się nieco.
Fristron i Aryene działali w walce razem, jakby to była jedna istota w dwóch ciałach. Atak z półobrotu na prawo maga z AvLee połączył się z identycznym atakiem, tyle że na lewo, wampirzycy. Razem zdruzgotali hełm i czaszkę szczególnie rosłego orka. Nagle za nimi zajaśniało światło. Dziwna kula światła, dzieło Mastoriousa, zawiesiła się między przyjaciółmi a orkami i ogromnym monstrum.
- W nogi! - ryknął Hell lecąc do przodu
Jednak orki zorientowały się w planach towarzyszy i poczęli rozłupywać most, pragnąc usunąć przeciwników.
- Mamuuuuuusiuuuuuuuuuu! - wył Fristron uciekając przed niechybną śmiercią w dnie przepaści. Bubeusz i Mastorious byli już na litej skale, pomagali wyjść Aryene. Ta jednak obróciła się i spostrzegła maga z AvLee, któremu groziło spadnięcie w przepaść. Nie pytając o nic skoczyła do bliskiego śmierci ze strachu człowieka i pociągnęła go w stronę skały.
Orki, a także Golem widzący uciekające cele, zniszczyły most z tyłu.
Lita skała zaczęła gwałtownie drżeć i pękać. Na szczęście Aryene w ostatniej chwili odskoczyłą z powrotem obok Bubeusza.
Hellburn splunął, mruknął coś bardzo obraźliwego o matce architekta, który zawsze ma wizję kruchego mostku nad ogromną przepaścią i rzucił się na pomoc magowi.
Wampirzyca ucieszyła się niezmiernie, widząc ifryta pędzącego na pomoc Fristronowi.
Hell zanurkował, widząc nieco nad - i przed - sobą sylwetkę towarzysza. Przyśpieszył i nagle poczuł uderzenie w kark. Normalnie by go zamroczyło, lecz adrenalina krążąca w żyłach pozwoliła mu wytrzymać spadek bezpośrednio na jego plecy Fristrona. Tymczasem utrzymał nawet swoją pozycję i chwycił pewniej maga. Podleciał do skały i zrzucił "balast".
Ifryt chciał zemdleć, ale nie zdążył. Raz, że ktoś musiał powiedzieć Fristronowi, że to nie wysłannik jakiegoś bóstwa go uratował, ale on sam, a dwa, że już wbiegali do okrągłego pomieszczenia, w którym spodziewali się zastać psionika.
Nie widzieli go.
Marmurowa kolumna pośrodku komnaty była jedynym urozmaiceniem w komnacie. Nie było w niej nic, poza drugimi drzwiami.
Nagle czarna mgiełka zaczęła wypełniać pomieszczenie. Aryene, która przyglądała się sposobom walki Golema, wrzasnęła:
- Zakryjcie uszy, usta, nosy i wszystko inne czym może się dostać do środka!
Fristron pierwszy raz w życiu cieszył się z nadmiaru woszczyzny w uszach. Mógł zakryć nos i usta.
Pozostali nie mieli tyle szczęście. Ciągle zdawali sobie sprawę, że jakiś otwór jest odkryty i zmieniali pozycję.
Ku ich niewypowiedzianej uldze, ale i przerażeniu, Golem zaczął przybierać swą stałą postać.
Fristron wrzasnął:
- Zatrzymajcie go na moment! Jeżeli jest ja... - reszta utonęła w ryku Golema:
- Mierne istoty! Jeszcze walczyć chcecie?
Cztery ponure twarze zastępujące drogę do maga z AvLee odpowiedziały mu na to pytanie.
Fristron zaczął recytować dawno zapomniane wersy zaklęcia, kreśląc powoli, z pieczołowitością starożytne runy, których znaczenie zatarło się w pamięci ludzkiej. Jednak dla towarzyszy ważny był efekt.
W blokowaniu Golema ważną rolę odegrał Bubeusz. Gdy tylko monstrum zamieniało się w wodę po podłodze zaczynały tańczyć błyskawice. W momencie przemiany w gaz wzywał wicher. Czar ten, był jednym z niewielu, które znał z magii powietrza. W tym aspekcie przydatniejszy byłby Fristron, dyplomowany Mag Powietrza.
Gdy tylko Golem zamieniał się w stałą postać, czekały na niego ostre ukłucia katany, która przebijała się nieco głębiej, niż monstrum przywykło, eteryczny miecz, atakujący oczodoły i kule ognia wybuchające tuż przed nim.
Fristron wpatrywał się w aktualny wynik jego wysiłków. Widział lekką, eteryczną kulę, czekającą na wypełnienie. Zaczynała się najtrudniejsza część zaklęcia.
Kreślił runy z oszałamiającą prędkością. Szept przeszedł w śpiew, a na wrzasku skończył. Po kuli zaczęły biegać iskry, coraz więcej wysypywało się ze środka. Prędkość kreślenia run - choć wydawało się to niemożliwe - wzmagała się. Wrzask trwał i trwał, a kulę poczęły zalewać płomienie. Nagle jeden z płomieni mając za przewodniczkę iskrę wyskoczył z kuli i okrążył ją.
Buchnęło żarem. Bubeusz rozpoznał czar z magii ognia - i zaczął zastanawiać się, gdzie Fristron się tego jako Mag Powietrza nauczył - jeden z najpotężniejszych czarów, należy dodać.
Płonąca Kula Sola.
Towarzysze rzucili się na ziemię, kiedy kula wyskoczyła z różdżki maga. Golem nie zdążył nawet zareagować. Płomienie wybuchły na nim i zaczęły tańczyć jak oszalałe, sto razy mocniejsze, niźli te z kuli ognia ifryta. Lecz nagle płomienie zgasły, a po sali rozległsię śmiech monstrum.
- Naprawdę sądziliście, że można mnie takim czymś zgładzić? - zarechotało i ruszyło do ataku.
Przyjaciele z rezygnacją zaczęli bronić się przed potworem.

___________
Nie ma na tym świecie altruistów. Są ci, którzy ich udają i ci, którym udawanie weszło w nawyk.
    Powrót do góry     Odwiedź stronę autora
Bubeusz



Dołączył: 13 lipca 2004
Posty: 164
Skąd: a żebym to ja sobie przypomniał... :)

Wysłany: 16 czerwca 2005     Legenda Ervandoru Odpowiedz z cytatem

Południe, 22 Vallathal

Golem wziął wielki zamach i z zamiarem sprzątnięcia całej drużyny na raz uderzył swoją ogromną ręką w stojącego z boku Bubeusza. Mag na szczęście zdążył rzucić na siebie astralną tarczę, która ułamek sekundy po pojawieniu, rozprysła się, nie mogąc wytrzymać siły uderzenia. Sparowanie takiego ciosu kosztowało bardzow iele sił. Czarodzieja odrzuciło w bok na parę metrów. Laska wypadła mu z ręki i zupełnie zmatowiała, w momencie gdy straciła fizyczny kontakt z właścicielem. Tymczasem Hellburn posłał kolejną kulę ognia golemowi w twarz. Nieco go to zdezorientowało, dając czas Aryene na zepchnięcie z siebie półprzytomnego Bubeusza. Fristron uderzył szybkim czarem rdzy, myśląc, że może coś to pomoże, lecz "zardzewiały" golem od razu przemienił się w czarną plamę wody. Towarzysze zaczęli się przez ułamek sekundy zastanawiać, jak walczyć z cieczą, kiedy to kałuża zaczęła spływać w jedno miejsce, przybierając stałą postać. Problem w tym, że nie było to to samo miejce, co uprzednio.

-Za tobą!- krzyknął Hellburn. Mastorious odwrócił się gwałtownie tylko po to, by ujrzeć czarną pięść tuż koło swojej głowy. Nie zdążył się uchylić. Fristron z wciąż leżącym Bubeuszem wytężali umysły, próbując swoich sił w telekinezie i gdyby nie oni, Mastorious nie mógłby im już podziękować. Odepchnęli rękę z czarnego kryształu na tyle, że głowa nekromanty nie została oddzielona od reszty ciała. Nie uniknął on jednak uderzenia i padł nieprzytomny na posadzkę parę metrów od miejsca, gdzie stał. W krwistoczerwonych oczach golema błysnęła na moment satysfakcja. Ten ułamek sekundy starczył, aby Aryene rzuciła swoim sztyletem, trafiając montrum w oko, które zgasło i zczarniało, stając się jednością z kryształową masą. Hellburn posłał kolejną kulę ognia we wściekłego golema. ten zaczął się miotać i nagle rozpłynął się w ciemną chmurę.

-Szybko! Zatykać się!- krzyknął Fristron, co nie było konieczne. Golem zdał sobie sprawę, że nie wniknie do żadnego z ciał swoich wrogów. Nagle jednak zauważył nieprzytomnego Mastoriousa, leżącego z otwartymi ustami.
-Niee!- wrzasnął Hellburn, rzucając kulę ognia w czarną mgłę. Wleciwszy w golema, ogień jednak zgasł z braku tlenu, nie robiąc mgle żadnych szkód. Golem okrył sobą głowę nekromanty. Wszyscy stali przerażeni, mgła jednak nie zmniejszała objętości, co znaczyło, że golem jednak nie wpływa w Mastoriousa.

-Ruszcie się, głupcy!- rozległo się z kąta. To krzyczał Bubeusz, który wciąż leżąc, machał rękoma, nie spuszczając Masta z oczu. Nie trzeba było im tego dwa razy powtarzać. Z dzikim wrzaskiem rzucili się na golema, który znów przybrał stałą postać. Po chwili ich broń została uwięziona w ciele golema, który zaśmiał się okrutnie, robiąc krok w ich stronę. Bubeusz, który materializował w ustach i innych otworach w głowie Masta różowe chusteczki, teraz wstał szybko i pobiegł po swoją laskę. Zauważywszy to, golem zakręcił ostro. Różdżkę Bubeusza zakrył cień ogromnej stopy golema.

-Niee!- krzyknął biały mag, wyciągając ręce. Nagle zakończony kryształem kij poderwał się z ziemi i śmignął prosto w ręce wykonującego dziwne ruchy Fristrona. Stopa golema uderzyła w ziemię, powodując leki wstrząs i pęknięcia w podłodze. Bubeusz odetchnął potężnie, lecz uczucie ulgi było tylko chwilowe. Kryształowa masa ruszyła na nich ze zdwojoną szybkością.
-Połączmy czary! W pojedynkę nic nie zdziałamy!- krzyknął Fristron, którego Odesłanie odbiło się od kryształowej powłoki niczym od lustra. Poleciała kolejna ifrytowa kula ognia. Golem jednak nie spowolnił, a nawet przyspieszył ruch. Odsunęli się znowu, rzucając we wroga coraz to ciekawsze zaklęcia.
-Bubi!!- wrzasnął Fristron, widząc jak Bubeusz stoi przy ścianie, zamiast walczyć. Nagle zdał sobie sprawę, że trzyma w dłoni laskę Bubeusza.
-Ups.-

Bubeusz jednak nie martwił się tym. Korzystając z tego, że golem ominął go i pobiegł w stronę reszty towarzyszy, mag zaczął obmyślać plan. Próba zmiażdżenia jego różdzki podsunęła mu genialny pomysł. Pęknięta podłoga przypomniała mu o zawalonej jaskini driad, zawalonej dzięki temu, że zamienił ją w lód. Bubeusz złapał rzuconą mu w locie laskę i wycelował w golema, z zamiarem zamienienia go w lód. Blask rzuconej kuli ognia poraził go przez ułamek sekundy. Fristron uskoczył przed rozpędzoną pięścią. Aryene ponownie rzuciła golema, nie trafiając jednak w jego ostatnie oko. I w tym momencie wyleciał lodowy strumień. Golem odwrócił się, usłyszawszy trzaskanie zamienionej w lód pary wodnej i wtedy strumień go uderzył. I odbił się tak samo jak reszta zaklęć.
-Do jasnej przyciasnej!- zaklął Bubeusz, patrząc, jak golem zmienia kierunek i rusza na niego. Tymczasem Fristron wstał i nie mogąc wymyśleć nic innego przywołał wicher. Potęzne uderzenie wiatru omał nie zwaliło z nóg golema, który nie spodziewał się tego. W wirze walki zgubili gdzieś wściekłego Hellburna, który nie mógł odżałować, że jego kule ognia jedynie łaskoczą przeciwnika.

Bubeusz wiedział co robić: zaczekać, aż wróg zmieni się w ciecz. Straci swoją połyskliwą powłokę i być może wtedy nie odbije mrożącego (dosłownie) krew w żyłach zaklęcia. Golem niestety nie miał zamiaru tego uczynić. Jak na razie przybrał postać gazu, próbując wniknąć w Bubeusza. Wszyscy jak na komendę zakryli usta, uszy i nos. Jedynie Fristron uparcie kontynuował rozpoczętą wcześniej inkantację.

___________
Caveant consules ne quid detrimenti IJB capitat ;)
    Powrót do góry     Odwiedź stronę autora
Fristron z Avlee



Dołączył: 27 października 2004
Posty: 164
Skąd: Fristotele - zgadnij po nicku :)

Wysłany: 16 czerwca 2005     Legenda Ervandoru Odpowiedz z cytatem

Południe, 22 Vallathal (Maj), MCCLXXVI r. Drugiej Ery

- Fristron! - wrzasnął Bubeusz, widząc, że mag nie zamierza zakryć ust
Mag spiorunował go wzrokiem.
GRUM!
Zagrzmiało lekko, i pojawiło się maleńkie tornado. Nim Golem zdążył zareagować i zmienić się w ciało stałe tornado, zręcznie kierowane przez Fristrona porwało cały gaz. Po chwili wszystko ustało, a tam gdzie przed chwilą wisiał nad wrogami potwór, teraz leżała szkatułka wypełniona czarnym gazem.
- Udało się? - spytał durnie Bubeusz
- No pewnie że się udało! - wrzasnął Fristron, zamierzając odtańczyć rytualny Taniec Tornada. Rzecz w tym, że potrzebował partnerki. Już chciał zapytać Aryene, czy nie zatańczyłaby z nim, kiedy ujrzał rysę na szkatule.
Konsternacja.
I pewna śmierć.
- Zabijmy to, zabijmy to! - wrzeszczał jak opętany Bubeusz, kompletnie ogłupiały. Fristron oniemiał, widząc, że przez rysę wychodzi czarny kryształ.
Aryene szybko doskoczyła szkatułki i cięła prosto w wystający fragment.
Ryk, dobiegający z wnętrza szkatułki sprawił, że serca w nich zamarły. Pojemnik z białego kryształu rozprysł się na kilkaset kawałków, raniąc dotkliwie stojącą blisko Aryene.
Golem, już jako ciało stałe zachwiał się nieco. Jeszcze nigdy nie czuł takiego bólu. Aryene gładko przecięła mu udo, tak głęboko, jak nikt w normalnym stanie skupienia Golema nie mógłby zabrnąć.
Kulał.
Z morderczym rykiem rzucił się na Aryene, chcąc ją przygnieść cielskiem. Niezwykłe szczęście pozwoliło jej jednak przeżyć, gdyż leżała między ręką a tułowiem. Golem myśląc, że wampirzycy już nie ma, wstał z trudem.
Na jego karku wisiała Aryene.
Nie myślała, co robi. Po prostu ugryzła w niesamowicie krótką szyję. Nie poczuła krwi, jednak Golem zawył, jak zraniony pies. Strącił ją z siebie, po czym uderzył olbrzymią pięścią.
I tym razem wampirzyca miała szczęście. Niespodziewanie jej amortyzatorem stał się Bubeusz, na którego wleciała z impetem, pozbawiającym oboje przytomności.
Fristron ryknął ze złością i nim się zorientował co robi, wbiegł na przypominające górę monstrum i skoczył - przez usta - do środka potwora.
Jedynym co zobaczył była czerń. Uderzył przed siebie, trafiając w kryształ.
Nagle zrobiło się wilgotno. Mag zrozumiał; Golem zmieniał stan skupienia na ciecz. Szybko wyskoczył przez jasna plamkę w nieprzeniknionej czerni.
Ostatnim, co zobaczył, był półprzytomny Bubeusz, z trudem zamrażający ciecz. Potem zemdlał.
Hellburn skoczył do bryły lodu i połamał ją na kawałki. Te zostały zrzucone w ogromną przepaść za nimi.
Zamarli, patrząc czego dokonali. Olbrzymi golem leżał w przepaści jako kawałki lodu.
Adrenalina przestawała krążyć w żyłach. Bubeusz czuł wszystkie siniaki, z tym, który zrobiła mu Aryene, wpadając na niego na czele. Hellburn, stosunkowo mało poraniony skoczył do Mastorious i położył go na samym dole okrągłej sali. Obok położył Aryene.
Fristron sam się zsunął, bardzo blisko, bliziutko wampirzycy.
Bubeusz położył się, by odpocząć. Hellburn postanowił trzymać straż do powrotu Destero.

___________
Nie ma na tym świecie altruistów. Są ci, którzy ich udają i ci, którym udawanie weszło w nawyk.
    Powrót do góry     Odwiedź stronę autora
Nagash



Dołączył: 11 października 2004
Posty: 164
Skąd: A z kąd ja mam wiedzieć ??

Wysłany: 16 czerwca 2005     Legenda Ervandoru Odpowiedz z cytatem

Noc 15 Vallathal (Maj) MCCLXVI r. Drugiej Ery

Ciemna gwieździsta noc, kłęby dymu od czasu do czasu zakrywały nieboskłon, księżyc był niewidoczny tylko wszędzie płonące ogniska - obozowiska i machiny wojenne dawały jakiekolwiek źródło światła. Ryk ogrów powoli cichł, ich szturm sie załamał. Właśnie padały ostatnie odziały, łucznicy i inni obrońcy fortu zaczęli wychodzić z gruzów zawalonej twierdzy i przypatrywali sie pędzącym rycerzom śmierci. Nie mogli nic zrobić by pomóc fanatykom, ich strzały, miecze i inny oręż nie było w stanie nawet zranić wroga. Za nimi stali nekromanci wypowiadający jakąś inkantacje. Był to bardzo trudny i potężny czar bo na czołach magów pojawiały sie kropelki potu a i cali byli osłabieni fizycznie ponieważ marnowali całą energie na tworzenie czaru.
- Dajemy wam ostatnią szanse na poddanie sie. Jeżeli sie poddacie zabijemy was szybko i bezboleśnie. Natomiast jeśli nie to zginiecie w mękach i długich cierpieniach, co wy na to - spytał rycerz śmierci, nowy dowódca
- Po naszym trupie - odpowiedzieli obrońcy fortu chórem
- Więc gińcie ! - krzyknął jeden z rycerzy i ruszył pędem na fanatyków, za nim ruszyli inni. Rozpętała sie walka. Jedni atakowali drugich lecz żaden z nich nie miał dość sił by powalić przeciwnika. Obydwie strony były bardzo wyczerpane lecz żadne z nich nie chciało ustąpić. Walczyli do upadłego, krew bryzgała z odniesionych ran. Tarcze całe poprzebijane strzałami świetnie służyły do odbijania czarów. Tarcze te były wykonane ze specjalnego materiału który nie przepuszczał magii. Zbroje i miecze całe zakrwawione, konie potykają sie o trupy swych sojuszników. Ashanti nie miała zamiaru stać bezczynnie tylko chwyciła pierwszą włócznie wbitą w ziemię i ruszyła na wroga. Wzięła zamach i rzuciła, niestety siła z jaką wyrzuciła demonka nie zdołała przebić grubej płytowej zbroi, za to świetnie zwróciła na siebie uwagę i została rozpoznana jako zabójczyni dowódcy rycerzy śmieci. Ci chcieli z całych sił pomścić swego druha i napierali na nie bezbronną demonkę. Stała ona obok jakiejś dziwnej machiny, wrogowie nie wiedzieli co to więc zbliżyli sie do demonki, wtedy ta pociągnęła za drążek, system linek w końcu spowodował wystrzelenie "jeża" i przebicie na wylot kilku rycerzy śmierci. Resztą zajęli sie fanatycy. Gdy został już ostani z rycerzy śmierci biali nekromanci którzy właśnie skończyli wypowiadać zaklęcie ' teleport' wysłali jego oraz całe mnóstwo trupów do jakiegoś nieznanego miejsca na pustyni, wystarczająco daleko by rycerz śmieci nie mógł tu wrócić.

Chmury zaczęły sie rozchodzić, słonce oświetliło ruiny fortu oraz pole wielkiej bitwy. Ci którzy byli w stanie chodzić pomagali transportować rannych do ruin. Tam zajmowali sie nimi różnego rodzaju medycy którzy przybyli tuż po bitwie żeby zarobić na uzdrawianiu rannych.

- No to wypełniliśmy zadanie, to wszystko co mogliśmy dla was zrobić - mówił Nagash do jednego z nekromantów - Teraz wyruszymy razem z moją towarzyszką i medykiem Thurvandlem do Dark Keep. Jeśli pozwolicie to weźmiemy ze sobą kilku fanatyków, zdaje mi sie że mieszkańcy nie będą ucieszeni tym że wtargamy na ich ziemie więc wolimy mieć jakieś zabezpieczenie.
- Ależ oczywiście, dzięki wam przeżyliśmy, prosiłbym jednak byście w drodze powrotnej przyprowadzili fanatyków, byli by oni naszymi strażnikami w przypadku następnego ataku.

16- 18 Vallathal (Maj) MCCLXVI r. Drugiej Ery

Cała drużyna długo wędrowała przez pustynie, mieli oni jednak tyle zapasów że wystarczyło by im nawet na tydzień. Na horyzoncie rysowały sie już kontury Dark Keep, drużyna była już bardzo blisko. Ponieważ ich konie odmówiły posłuszeństwa musieli iść na piechotę ciągnąc za sobą ledwo dyszące konie. Musieli szybko dojść do jakiejś mieściny gdzie można napoić konie i przy okazji siebie.

___________
Śmierć to dopiero początek życia...... tego drugiego .....
    Powrót do góry     Odwiedź stronę autora
Destero



Dołączył: 6 listopada 2004
Posty: 164
Skąd: Przybywamy z wielu miejsc... zdążamy do jednego...

Wysłany: 16 czerwca 2005     Legenda Ervandoru Odpowiedz z cytatem

Południe, 22 Vallathal (Maj), MCCLXXVI r. Drugiej Ery

Destero odciął się od odgłosów walki toczącej się kilka mostów wyżej, koncentrując się całkowicie na tajemniczym mężczyźnie. Pasma cieni wiły się po jego sylwetce w hipnotycznym tańcu, ale on sam pozostawał nieruchomy, zastygły w dziwnej postawie bojowej z jednym zakrzywionym sztyletem uniesionym wysoko nad głowę, i drugim, zasłaniającym jego pierś.
-Kim jesteś? – zapytał Destero, chcąc, nie tyle uzyskać tą informację, co uzyskać czas potrzebny mu do usunięcia niektórych barier mentalnych, ograniczających fizyczne możliwości jego ciała.
Zabandażowany nie odpowiedział, a jedynie zawinął sztyletami w wyzywającym geście i podszedł dwa kroki w kierunku psionika. Destero dobył zdobycznej katany i przybrał wyprostowaną postawę, z mieczem wysuniętym przed siebie. Czuł, jak jego mięśnie napinają się, a wzrok i słuch wyostrzają, gdy padały kolejne mentalne bariery. Widział wyraźnie cienie poruszające się po sylwetce jego przeciwnika, a także słyszał jego oddech, który ustał na sekundę w chwili, gdy tancerz cieni rzucił się do ataku.

Pierwsze sześć błyskawicznych pchnięć pomknęło w stronę życiowych organów psionika, który z ledwością zablokował trzy z nich i umknął przed dwoma... ostatni ranił go w prawy bok. Dochodząc do błyskawicznego wniosku, że walka w zwarciu jest tabu, Destero rzucił kataną w przeciwnika i siłą woli sprawił ją w wirujący ruch. Stworzona w ten sposób bariera miała powstrzymać jego przeciwnika. Psionik błyskawicznie dobył dwóch sztyletów i rzucił się do ataku zaraz za wirującym mieczem. Nie docenił jednak swego przeciwnika. Zawiłymi ruchami jednej ręki mężczyzna bronił się przed atakami miecza, jednocześnie nacierając na psionika za pomocą drugiego sztyletu. Operujący teraz trzema broniami jednocześnie Destero doszedł do wniosku, że walka zaledwie się wyrównała. Mężczyzna zdawał się wiedzieć, skąd nadejdą następne ataki i blokował je z niesamowitą skutecznością, nie zwalniając przy tym tempa, a nawet nieznacznie je zwiększając. Destero wszedł w piruet uderzając dwoma sztyletami na różnych wysokościach i jednocześnie posyłając lewitującą katanę prosto w plecy przeciwnika. Mężczyzna wybił się w powietrze, wykonując salto i kopiąc psionika w twarz. Lecąca w jego stronę katana przemknęła pod nim i skierowała się prosto w pierś Destero, który w ostatniej chwili powstrzymał ją siłą woli.

Zabandażowany natarł z jeszcze większą prędkością.

Ciosy nadchodziły błyskawicznie i z niemal każdego kierunku, zmuszając psionika do zaangażowania w swoją obronę wirującej katany. Nie pomogło to zbytnio. Wdział nadchodzące ciosy, ale jego mięśnie, nawet pozbawione barier zwykle nałożonych, przez umysł, z ledwością nadążały z blokowaniem ciosów i nie pozwalały mu na uniknięcie licznych, choć na szczęście płytkich, cięć. Mężczyzna nacierał w zastraszającym tempie, zmuszając Destero do przenoszenia ciężaru ciała na pięty i odchylania się do tyłu, tracąc tym samym balans ciała. Jego przeciwnik wykorzystał to i zamiast wyprowadzić następny cios, uchylił się nagle przed atakiem katany i kopnął psionika w szczękę. Destero stracił równowagę i spadł z pomostu, a katana upadła z brzękiem na kamienny most, zaniechując ataków.

W międzyczasie

Runy wyrysowane na ścianach, podłodze i suficie całego pomieszczenia, jarzyły się wściekłą czerwienią. Wybudowana, specjalnie do przywoływania piekielnego pomiotu, komnata miała kształt pentagramu. W każdym z pięciu rogów pomieszczenia siedział jeden mag nucąc jakąś starożytną pieśń, mającą na celu wzmocnienie run strażniczych, które miały spętać demona, gdy ten pojawi się już w środku pięcioramiennej gwiazdy.

Siedzący w jednym z ramion gwiazdy Oreus robił wszystko by zapanować nad emocjami i skupić się na śpiewie, jednak świadomość tego że już wkrótce pokłoni się mu potężny demon nie pomagała mu opanować drżenia rąk. Siedzący po drugiej stronie pomieszczenia starzec w białych szatach nie zdawał się mieć takich problemów, co jeszcze bardziej denerwowało arcymaga. Oreus wiedział jednak, że te kilka następnych godzin może zaważyć na powodzeniu ich misji więc skupił się na swoim zadaniu.

Południe, 22 Vallathal (Maj), MCCLXXVI r. Drugiej Ery

Tancerz cieni stał w odległości kilku metrów od leżącego na pomoście psionika. Spodziewał się, że Destero stracił przytomność, wnioskując z tego, że nie kłopotało go już latające ostrze, manipulowane przez pokonanego. Nachylił się nad leżącym przeciwnikiem i podniósł sztylet by zadać ostatni cios. Błyskawiczna reakcja Destero uratowała go przed śmiercią. Ostrze sztyletu brzęknęło donośnie uderzając w litą skałę, a psionik uderzył pięścią prosto w twarz swego przeciwnika. Tancerz cieni zatoczył się do tyłu od impetu zadanego ciosu i podniósł sztylety w obronnym geście.

-Jesteś w mojej mocy. – powiedział cicho psionik, rzucają zwoje bandażu, zdarte z twarzy przeciwnika, na most i sięgając powoli w stronę swojej opaski na oczy.
Twarz mężczyzny spowita była w dziwnym półcieniu toteż Destero nie mógł dokładniej określić jej rysów. Nie było to jednak konieczne w obliczu tego co psionik zamierzał uwolnić. Wystarczy że spotka jego spojrzenie

Tancerz cieni odzyskując równowagę rzucił się z wściekłością w na stojącego spokojnie psionika z wyciągniętymi do przodu sztyletami. Jego zielone oczy wypełniała wściekłość i żądza odwetu.

Opaska na oczy upadła na kamienny most.

Tancerz cieni zatrzymał się gwałtownie, nieruchomiejąc całkowicie. Czerwony blask oblał jego twarz, która wykrzywiła się w grymasie przerażenia. Był młody, może nawet nie liczył sobie dwudziestu wiosen, ale drobne zmarszczki pod oczami świadczyły o ciężkich przejściach... choć mogły one być równie dobrze spowodowane wizjami, które z pewnością gnieździły się teraz w jego umyśle. Psionik dobrze znał tą straszną broń. Sam był jej ofiarą przez wiele lat. Wzrok demona był nie do odparcia, ale jego użycie kosztowało... kosztowało bardzo wiele. Nie ważna jaką osiągnie się dyscyplinę umysłu, nie ważne jak bardzo uda się odciąć od uczuć wyższych. Tak długo jak choć iskrzyły się one w umyśle człowieka, Adriel potrafił wykorzystać je przeciwko ich właścicielowi. Nie liczyła się silna wola ani oczyszczenie umysłu... było tylko przerażenie i krwista czerwień...

Oczy psionika płonęły wściekłym karmazynem. Był to jedyny ośrodek mocy, demona, kiedy to Destero obejmował władzę przed ciałem, a magiczna opaska była zasłoną, nie pozwalającą demonowi na spojrzenie w świat materialny. Był to jedyny punkt jego ciała który bez przerwy dzielił z demonem. Psionik pamiętał jak nienawidził wiecznego bycia obserwowanym, szpiegowanym, ocenianym przez potężny byt, który zagnieździł się w jego duszy i zmusił do uczynienia tylu zbrodni... pamiętał jednak również o tym, że ów byt dał mu siłę.
Tancerz cieni drżał niespokojnie, nie mogąc oderwać wzroku od hipnotycznego spojrzenia Destero. Nie wdział jednak jego oczu. Widział koszmary. Jego najgorsze obawy właśnie ziszczały się w jego umyśle, łamiąc jego wolę i czyniąc podatnym na wszelkie ciosy... był bezbronny.

Cienie pełzające niespokojnie po sylwetce mężczyzny momentalnie zalały całą jego postać. Gdy cienista dłoń, zlana z sylwetką tancerza cieni, sięgnęła po nóż i skierowała go ku twarzy mężczyzny Destero wiedział już, że nie docenił przeciwnika. Było jednak za późno. Błyskawiczne cięcie nożem dzierżonym przez cień pozbawiło tancerza cieni oczu. Kontakt wzrokowy został przerwany.

-Twoim błędem psioniku – powiedział drżącym od bólu głosem tancerz cieni – jest sądzenie, iż z naszej dwójki tylko ty jesteś wyjątkowy.

Destero cofnął się o kilka kroków, gdy dwa cieniste ramiona zawinęły dwoma nożami idealnie naśladując ruchy tancerza cieni. Prawdziwa walka miała się dopiero rozpocząć, a psionik nie miał pojęcia jak poradzi sobie z czterorękim przeciwnikiem.

___________
Paradoxically, sins one can consider as forgiven are those he can't forgive himself... kore no nindo da
    Powrót do góry     Odwiedź stronę autora
Ashanti



Dołączył: 27 grudnia 2004
Posty: 164
Skąd: Z jaskini behemota :P

Wysłany: 18 czerwca 2005     Legenda Ervandoru Odpowiedz z cytatem

19 Vallathal (Maj) MCCLXVI r. Drugiej Ery


Drużyna cała spocona ( oprócz Nagasha ) przez upał dojechała wreszcie do jakichś zabudowań. Była to mała mieścina pod murami wielkiego zamku ze strzelającymi w góre i znikające w nieprzeniknionej mgle olbrzymie wieże. Coraz to z wnętrza wystrzeliwały olbrzymie opary różnokolorowych chmur, gryzących oczy i niszczące pobliskie nieliczne pola. Chłopi nie byli zadowoleni lecz ostatni raz gdy postawili się władcy Dark Keep ich wioska spłonęła zbierając olbrzymie żniwo dusz. Od tamtej pory wszyscy żyją w strachu przed utratą życia dlatego nie przeciwstawiają się władzy która niewątpliwie była tyranią. Ludzie patrzyli na przybyłą grupę ze zdziwieniem lecz nie pchali się do walki więc unikali „dziwolągów” jak ich zaczęto nazywać. Ashanti była już bardzo zmęczona podróżą dlatego postanowili zatrzymać się w karczmie. Po zjedzeniu porządnej kolacji od jakiegoś miesiąca Thurvandel i Ashanti położyli się w przydzielonych pokojach a Nagash z fanatykami okrążali mury Dark Keep aby znaleźć jak najmniej strzeżone przejście. Rozmawiając z mieszkańcami niczego nowego się nie dowiedzieli. Dopiero od pewnego złodzieja który wchodził do środka, wykradał różne wartościowe rzeczy i sprzedawał je na czarnym rynku. Pod groźbą wydania go przed sąd zgodził się ‘wypożyczyć’ przejście.

Ranek 20 Vallathal (Maj) MCCLXVI r. Drugiej Ery


Rano po zjedzeniu jakżeby innaczej pożywnego śniadania grupa ruszyła do podziemnego tunelu. Nagash wierzył złodziejowi na słowo że na drugim końcu tunelu nie ma strażników dlatego też nie przygotował żadnego czaru. Ashanti oświetlała przejście ognistymi kulami. Wszędzie było mnóstwo pajęczyn, na ścianach pełno śladów krwi a na ziemi mnóstwo rzeczy które złodziejowi wypadły podczas wynoszenia. Oprócz tego było tez tam kilka niekompletnych szkieletów, po chwili obserwacji Nagash stwierdził że ofiara ma połamane żebra i rany kłute na kręgosłupie. Widocznie coś co miało olbrzymie szczęki musiało go pochwycić. Drużyna nie miała zamiaru dowiadywać się co doprowadziło go do tego stanu więc przyśpieszyła kroku. Tunel skończył się a chwile przed nim stał pomnik. Był na tyle duży że zasłaniał cały tunel przez co strażnicy nie wiedzieli o jego istnieniu. Drużyna podzieliła się na grupy, Nagash i czterech z pięciu fanatyków ruszyło z nim natomiast w drugiej grupie znajdywali się Ashanti Thurvandel i jeden fanatyk. Obydwie grupy poszły w swoją stronę i miały własny cel.

Drużyna Ashanti pędziła przez długie korytarze, było w nich tak ciemno że demonka musiała oświetlać kulami ognia. O dziwo nie napotkali żadnych strażników. Skręcili w jakiś boczny korytarz. Stały tam wielkie metalowe drzwi. Na nich było miejsce na rękę, najpierw przyłożyła swoją demonka... nic, potem Thurvandel... również nic... następny był fanatyk. Wyciągnął swą rozkładającą się już rękę i przyłożył do wrót. Jego dłoń zaczęła zmieniać kształt aż wyszedł pożądany kształt. Ciężkie wrota zaskrzypiały, pajęczyny przyczepione na nich i całe warstwy kurzu zaczęły się sypać. W środku w przeciwieństwie do korytarzy było bardzo widno. Grupa weszła do środka, drzwi zatrzasnęły się z hukiem. Zawiał wiatr i zdmuchnął połowę pochodni. W komnacie zapanował półzmrok. Ashanti powoli stawiała kroki po zimnej posadzce. Dał się słyszeć pisk, tak głośny i wysoki że aż pękały bębenki, okazało się że powodują to nietoperze które krążyły pod sufitem. Szybko zostały uciszone przez fanatyka. Ich martwe ciała przyczepiała się do butów Thurvandela który chciał się ich pozbyć nie dotykając ich gołymi rękami.
- Czemu ich po prostu nie odczepisz ręką tylko będziesz się męczył ? – spytała demonka
- Nie wiadomo jakimi chorobami mogę się od nich zarazić, jeszcze się skaleczę, wda się zakażenie.... – paplał elf
- A to co ? – spytała Ashanti wskazując na wystające ze ścian kolce. Chwyciła ciało nietoperza i cisnęła nim w tamtą stronę. Nietoperz przeleciał bez uszczerbku na zdrowiu. Tak sami kilka pozostałych. Thurvandel widząc że nic się nie dzieje ruszył pewnym krokiem do przodu. W ostatniej chwili fanatyk chwycił elfa za plecak i wtedy kolce zatrzasnęły się mu przed nosem.
- Imponujące. Połączyli to wszystko systemem linek tak że gdy ktoś lub coś dotknie kafelka kolce zatrzaskują się – zauważył Thur
- Tia... trochę to zbyt zaawansowana technologia jak na jakieś pomieszczenie w którym nic niema. Musimy jakoś przejść górą – powiedziała demonka i zaczęła wiązać liny. Gdy skończyła cała grupa wzięła się do przeciągania na drugą stronę. Podczas gdy Thurvandela niepewnie chwycił linę i przeciągał się na drugą stronę gdy znajdował się centralnie nad kolcami jeden z medykamentów z jego torby wyleciał i spadł na pechowy kafelek. Elf próbują chwycić buteleczkę o mało nie stracił głowy gdy kolce zatrzasnęły się. Wszyscy szli znowu wąskim korytarzem który zaczął się powiększać aż w końcu doszli do komnaty. Była ona ogromna i oświetlona, było widać kilkanaście orków-szkieletów pilnujących gablotki, oprócz nich po komnacie biegało mnóstwo nekromantów.
- I co robimy ? Atakujemy czy zakradamy się ?
- Powinniśmy ich pokonać lecz niewiadomo ilu jest ich w korytarzach – mówił Thur lecz zagłuszył go ryk atakującego fanatyka
- A tego gdzie poniosło ? – spytała demonka patrząc na biegnącego na szkielety nieumarłego. Szybko rozprawił się z wrogiem lecz wtedy zaczęli atakować go nekromanci. Ashanti skoczyła na nich z wyciągniętym mieczem, ścięła głowę jednemu a drugiemu skręciła kark. Zaczęły nadbiegać coraz to większe ilości szkieletów, Thurvandel zbił szybko gablotę i wyciągnął z niej amulet, szybko wrzucił go do torby i zaczął biec w stronę tunelu z którego wyszli. Za nim zaczęli biec Ashanti i fanatyk, a za nimi całe mnóstwo szkieletów. Medyk zwinnym ruchem przeciągnął się po linie na drugą stronę, to samo zrobiła Ashanti i nieumrały. Szkielety zaczęły strzelać z kusz, kilka razy bełty musnęły demonkę. Drużyna biegła w stronę drzwi które jak się okazało zostały zamknięte, bez namysłu demonka stopiła wyjście i szybko wybiegli w ciemny korytarz. Zaczęli biec próbując zgubić pościg lecz niestety chyba wiadomość o intruzach rozniosła się po całym zamku ponieważ ze wszystkich zakrętów i komnat zaczęły wybiegać ożywione orki. Strzelali za uciekinierami z kusz niestety ich nieumarłe ciała były zbyt powolne by móc dogonić pełnych sił bohaterów.
    Powrót do góry     Odwiedź stronę autora
Nagash



Dołączył: 11 października 2004
Posty: 164
Skąd: A z kąd ja mam wiedzieć ??

Wysłany: 18 czerwca 2005     Legenda Ervandoru Odpowiedz z cytatem

20 Vallathal (Maj) MCCLXVI r. Drugiej Ery

Nagash wraz z fanatykami szedł ciemnym długim korytarzem, co chwile słychać było ryki orków które widocznie znajdowały sie po drugiej stronie muru. Nagash wyjął z plecaka pochodnie i podpalił przy najbliższym źródle światła. Korytarz miał ogromne mury z czarnego marmuru, było widać na nich mnóstwo rys lecz ich stan i tak był dobry jak na kilka tysięcy lat. Z boków było mnóstwo ciemnych i ponurych korytarzy skrywających swe mroczne tajemnice, nagle wszyscy skoczyli pod ścianę w jednej z wyrw w marmurze. Ryk i skrzek a potem tupanie, orki właśnie patrolowały przejście.
- Na oko jest ich ze 20 - powiedział Nagash - Ale zaraz wyczuwam tu swąd zgnilizny...

2 orki oddzieliły sie od grupy i niebezpiecznie zaczęły sie zbliżać do nekromanty.
- A to do cholery ? - spytał lisz patrząc na przegniłe ciała orków - Ktoś je wskrzesił ! - mówił szeptem, jak na nieumarłych orki miały niezwykle dobry słuch bo rzuciły sie na fanatyka który niechcący kopnął odłamek marmuru. Nagash walnął jednego z nich swą laską lecz te okazały sie o wiele silniejsze od swych żywych odpowiedników. Lisz wyciągnął swój miecz i przebił jednego z nich, wypłynęła zielona maź która miała być osoczem. Śmierdziała gorzej niż ciała orków lecz nie przeszkodziła zbyt w zabiciu ożywieńców.

Po szybkiej naradzie drużyna postanowiła że przejdzie przez odcinek korytarza strzeżonego przez nieumarłych orków, nie było ich zbyt dużo lecz wiadome było że zlecą się posiłki. Gdy jeden z patroli przeszedł grupa ruszyła biegiem do przodu, po drodze zabili kilka orków lecz nie zwrócili na siebie uwagi patrolu. Biegli dalej ile sił w martwych nogach, po chwili zaczęły świstać bełty orków którzy już spostrzegli intruzów. Nagash rzucił zaklęcie oślepiające lecz te nie podziałało.
- Co jest ? - wrzasnął
- Oni są nieumarli, oślepienie nic im nie zrobi tak jak nam - odpowiedział fanatyk.
- W takim razie zajmę sie nimi tradycyjnym sposobem ! - krzyczał lisz biegnąc na wrogów z mieczem w jednej i laską w drugiej. Dwa pierwsze orki padły martwe, do walki rzuciły sie następne. Wyciągnęły zakrzywione miecze i zaczęli wymachiwać we wszystkich kierunkach, lisz wprawdzie kilka razy dostał ostrzem w ramię lecz większych start nie poniósł. Gdy ork. złamał mu miecz zaczął walkę wręcz, ponieważ nieumarłe orki nie miały zbroi Nagash mógł zabić je wbijając swą dłoń i niszcząc narządy wewnętrzne, natomiast gdy walczył z orkami-szkieletami gruchotał im czaszki swą laską. Szybko podbiegł do niego w miarę ruchliwy ork i zaczął go atakować. Nag wykonał kilka obrotów i uderzył wroga rękojeścią w brzuch, ten zgiął się w pól a lisz wbił ostro zakończoną laskę w jego kręgosłup. w góre wystrzeliła fontanna bryzgając na Naga i ściany.
- Chodź tu szybko zanim nadejdą następni - krzyczeli fanatycy którzy przyglądali sie całemu zajściu. Gdy lisz dobiegł do nich wszyscy ruszyli do przodu, widząc już zmierzający w kierunku rzezi zbrojny odział ożywionych orków, Nagash szybko skręcił w boczny korytarz. Był on tak ciemny że cała drużyna mogła sie w nim schować i być niezauważona przez orki. Tunel był wąski i ciemny... dokładnie taki jakich nie cierpiał lisz, nie miał jednak wyjścia. Powoli ruszył do przodu sprawdzając czy przypadkiem nie ma żadnych zapadni lecz ku jego zdziwieniu tunel był bezpieczny. Po godzinie wędrówki z końca tunelu zaczęło bić kłujące w oczy światło, normalnie nie było by kłujące lecz po czasie spędzonym w ciemnościach... Lisz powoli wystawił głowę i spostrzegł wielką lewitującą czaszkę, wiedział co to jest... od wielu lat prześladowało go w śnie a raczej w koszmarze. W ostateczności był tu po to żeby sie w to przemienić. Wokół niego siedziało mnóstwo nieumarłych orków i nekromantów. Można by powiedzieć że wyjście z tunelu było samobójstwem lecz nekromanta za wszelką cenę chciał zdobyć księgę która leżała na stoliku tuż obok demi lisza.
- Widzicie tamtą księgę ? - spytał lisz - Podczas gdy wy zajmiecie ochronę ja podejdę od tyłu i zabiorę księgę, gdy będę już w tunelu macie ruszyć biegiem za mną. Zajmijcie ich na tyle ile zajmie mi dojście do tunelu z księgą ok ?
- Jasne !
- No to do roboty ! - krzyknął lisz, fanatycy ruszyli do przodu, kilkoma zaklęciami pozbyli sie nieumarłych orków a nekromanci ustawili się w rzędzie przed demi liszem
- Kim jesteście że odważyliście sie włamać do mego pałacu ? - spytał demi lisz lecz fanatycy nie odpowiadali. Nekromanci wsadzili rękę za płaszcz, skrzywili sie w grymasie bólu a po chwili dał się słyszeć trzask. W miejscu gdzie stał wróg pojawiła sie plama krwi, nekromanci wyciągnęli złamane żebro i używali go do walki
- Zniszczcie tych intruzów ! - rozkazał demi lisz, nekromanci rzucili sie na nich z żebro-mieczami. Kilku z nich padło martwa a następni atakowali zacięcie. Gdy byli bardzo blisko fanatycy wyciągnęli swe cieniste miecze, walka sie zaczęła. Fanatycy próbowali dać Nagashowi który stał już za tronem demi lisza jak najwięcej czasu, ten aby pomóc swym towarzyszom przyzwał w siebie moc demi lisza. Jego ciało zaczęło lewitować bezwładnie w powietrzu jak ciao demi lisza a nekromanci którzy byli wciągnięci w wir walki zaczęli padać jak muchy. Z ich oczodołów zaczęła wyciekać krew, ciśnienie zgniatało ich czaszki a ich ciała rozsadzało od zewnątrz. Widząc to do walki ruszył demi lisz. Zmiótł z komnaty jednego z fanatyków z taką siłą że aż zrobił dziurę na wylot w marmurowej ścianie.
Nagash chwycił księgę nie zwracając niczyjej uwagi, biegiem ruszył do tunelu, w ostatnim momencie zniknął w jego odmętach ponieważ demi liszowi został do zabicia tylko jeden fanatyk. Cała reszta leżała martwa, demi lisz był jedną z najrzadszych i najpotężniejszych istot w Ervandorze. Fanatyk szybko umknął przeciwnikowi i posłał w jego kierunku wir ognia, to dało mu czas by wskoczyć za Nagashem do tunelu.

___________
Śmierć to dopiero początek życia...... tego drugiego .....
    Powrót do góry     Odwiedź stronę autora
Destero



Dołączył: 6 listopada 2004
Posty: 164
Skąd: Przybywamy z wielu miejsc... zdążamy do jednego...

Wysłany: 18 czerwca 2005     Legenda Ervandoru Odpowiedz z cytatem

Południe, 22 Vallathal (Maj), MCCLXXVI r. Drugiej Ery

Naprężone do granic wytrzymałości mięśnie Destero z ledwością nadążały za błyskawicznymi ciosami oślepionego mężczyzny i jego cienia. Cztery ramiona, jego przeciwnika przeprowadzały ataki w niesamowitej synchronizacji, zadając psionikowi co chwila bolesne, lecz na szczęście niegroźne dla życia cięcia. Destero nawet nie starał się przejść do ofensywy. Nie dorównywał tancerzowi cienia pod względem techniki walki, jak i szybkości zadawania ciosów. Jego demoniczne spojrzenie nie robiło, żadnego wrażenia na cieniu, który zdawał się teraz kierować z zabójczą precyzją ruchami mężczyzny.

Cień wszedł w piruet posyłając dwa noże prostym ruchem okrężnym, a pozostałymi dwoma zasłaniając się przed desperackimi próbami kontrataku Destero... jeden ze sztyletów ciął psionika w kolano, sprawiając, że ten się zatoczył. Natychmiast, tancerz cieni wyszedł z piruetu, tnąc boleśnie w klatkę piersiową Destero, wytrącając, mu sztylet z ręki i jednocześnie kopiąc w szczękę, posyłając go w krótki lot. Psionik poderwał się natychmiast unikając noża, który uderzył w miejsce gdzie przed chwilą leżał. Tylko dzięki odcięciu się od niektórych fragmentów swego układu nerwowego, reakcje Destero, pomimo licznych odniesionych ran, nie osłabły. Wirująca katana powstrzymała tancerza cieni na zaledwie, sekundę, która starczyła jednak by psionik podniósł nóż, którym mężczyzna w niego rzucił. Tancerz odbił nacierającą na niego, latającą katanę i rzucił się w stronę psionika. Nawet pozbawieni jednego noża i zajęci wściekle atakującym mieczem mężczyzna i cień byli ciężkimi przeciwnikami. Dwa błyskawiczne cięcia nadchodzące z różnych kierunków, przeszły przez zastawę Destero i z pewnością raniłyby go, gdyby nie krótkie wirujące ostrze, które włączyło się do walki. Psionik zrobił dobry użytek z noża, który został mu przed chwilą wytrącony. Kontrolowanie dwóch ostrzy na raz nie było łatwe i zapewne ciągle istniało dużo luk, ale tancerz niekoniecznie zdawał sobie z tego sprawę.

Zajęty teraz dwoma ostrzami i psionikiem, tancerz cieni zmniejszył odrobinę intensywność swej szarży. Destero nie miał zamiaru dać mu chwili wytchnienia. Siłą woli zaczął podnosić dziesiątki odłamków skalnych leżących na pobliskich mostach i rzucać nimi w tancerza cieni. Cień zaczął wymachiwać ramionami z zatrważającą prędkością, odbijając sztyletami nadlatujące odłamki. W końcu to tancerz cieni zaczął się cofać. Destero przeszedł do szaleńczego kontrataku, nie tyle wykazując się finezją w swych atakach, co mając zamiar zwyciężyć na prędkość. Jego dwie bronie zadawały ciosy z szybkością wystarczającą do tego, by sztylet, dzierżony przez jego przeciwnika, musiał zajmować się wyłącznie obroną i nie miał szans na atak. Tancerz cieni syknął wściekły gdy sztylet Destero ciął go w prawe ramię, a drobny kamień uderzył go w plecy. Oboje walczący dyszeli ze zmęczenia, a ich twarze pokrywały krople potu. Zdawali sobie sprawę z tego, że długo już nie utrzymają szaleńczego tempa. Brzęk zderzającej się ze sobą stali i odgłosy odbijanych kamieni niemal zlały się w jeden długi dźwięk.

Nie wszystko poszło jednak po myśli Destero.

Jeden z kamieni odbitych przez Tancerza Cieni uderzył psionika prosto w twarz. Ostatnim mentalnym rozkazem Destero rzucił w swego przeciwnika wszystkie odłamki skalne jakie tylko zdołał zlokalizować. Nóż rzucony przez tancerza cieni wbił mu się głęboko w ramię, a kamienie przedarły się przez osłabioną nagle zastawę tancerza cieni powalając go na ziemię kilka metrów od miejsca gdzie leżał Destero. Oboje walczących poderwało się natychmiast, ale nie zaatakowali się od razu, wiedząc, że potrzebują chwili wytchnienia.

W międzyczasie

Całe pomieszczenie w kształcie pentagramu było wręcz wypełnione tajemniczą i złowrogą magią. Piątka magów bezustannie recytowała potężne zaklęcia ochronne, wzmacniając runy, które miały spętać potężnego demona i zmusić go do odpowiedzenia na pytanie dotyczące amuletu „Korony Świata”. Tajemnicze, jarzące się na czerwono znaki, wędrowały po suficie, ścianach i podłodze, tworząc zawiłe wzory, które choć pozornie chaotyczne, tak naprawdę posiadały ukrytą synchronizację. Ostatnie minuty rytuału były najważniejsze, toteż Oreus oczyścił umysł z przyziemnych myśli i swych niespełnionych ambicji i skupił się na recytacji.

Południe, 22 Vallathal (Maj), MCCLXXVI r. Drugiej Ery

-Jesteś silnym przeciwnikiem – odezwał się swym zimnym głosem cień – tak jak się spodziewaliśmy.
Destero zignorował zupełnie próby zajęcia jego uwagi i skupił się na manipulacji swym organizmem. Wiedział, że jeśli chce wygrać tą walkę musi znieść wszystkie mentalne bariery, jakie go ograniczały. Była to ryzykowana i nieprzyjemna operacja, ale w tej sytuacji nie widział innego wyjścia.
-Powinieneś się domyślić dlaczego tu jestem. – ciągnął tancerz cienia – Pozwól nam na kontakt z demonem, a wszelkie nieprzyjemności nie będą konieczne. Chcemy tylko informacji na temat amuletu.
Ostatnia mentalna bariera opadła i Destero napiął mięśnie szykując się do ataku... który nie nastąpił. Psionik nie mógł nawet drgnąć.
-Głupiec. – zaszydził tancerz cienia – Jesteś teraz w mojej mocy.
Destero z całych sił próbował przełamać niezwykły paraliż, który ogarnął jego ciało. Było to jednak bezskuteczne. Nawet nie drgnął.
-Jak już powiedziałem psioniku – mężczyzna stanął kilkanaście cali przed Destero – nie tylko ty jesteś tu wyjątkowy. Moje umiejętności nie ograniczają się tylko do zdolności kontroli mojego cienia...
W tym samym momencie psionik spostrzegł niewyraźne szare pasma, poruszające się lekko po jego ciele.
-Tak – powiedział z wyraźną satysfakcją tancerz cienia – Twój cień także jest moją bronią. Kiedy tu odpoczywałeś od walki, mój cień przejął kontrolę nad twoim. Każda żywa istota żyje w pewnej symbiozie ze swym cieniem, a ja nauczyłem się wykorzystywać ją przeciwko im.
Pasmo cienia pełznące po psioniku przysunęło się do jego gardła. Destero napiął bezskutecznie mięśnie i zaczął się dusić, gdy cienista dłoń zacisnęła się na jego gardle.
-Tak – szepnął do siebie tancerz cieni – mimo, że na tobie nie robi to wrażenia mi sprawia niesamowitą przyjemność.
-Wystarczy! – Młody głos dochodził zza pleców Destero, więc psionik nie mógł dostrzec jego źródła – Potrzebujemy go żywego.
Tancerz cieni prychnął zirytowany, a nacisk na gardło Destero zelżał... jednak cień w dalszym ciągu go mocno trzymał.
-Czy już czas? – Zapytał z pewnym smutkiem w głosie tancerz cienia.
-Jeszcze kilka minut. – odpowiedział spokojnie młody głos.
-Dobrze. Ta walka mnie wyczerpała i nie wiem jak długo mógłbym go jeszcze więzić.
Destero przysłuchiwał się tej krótkiej wymianie zdań rejestrując każde słowo, które mogło pomóc mu wyjaśnić zaistniałą sytuację.

I wtedy to poczuł.

Potężne szarpnięcie w najmroczniejszym ośrodku jego jaźni. Pierwszy raz przywitał je z pewną satysfakcją i otworzył się na nie. Potworne jestestwo naparło na niego z wielką furią. Poczuł rozdzierający ból w każdej kończynie swego ciała.

Demon nadchodził.

Coś było jednak inaczej. Oprócz strasznego ryku Adriela, rozlegającego się w jego umyśle, psionik zlokalizował coś jeszcze. Odległy szept. Nie skierowany bezpośrednio do niego był trudny do wykrycia, ale Destero był pewien, że nie był on jedynie urojeniem jego udręczonego umysłu. Szept ten przyzywał... przyzywał demona. Psionik jęknął z bólu, kiedy setki czerwonych jak krew łusek zaczęły przebijać się przez jego skórę, zalewając jego ciało posoką.
-Co na bogów? – sapnął tancerz cieni.
-Adrielus odpowiada na wołanie. – odpowiedział drżącym głosem drugi obecny.
Para czarnych rogów przerwała delikatną ludzką skórę psionika, wywołując u niego wrzask bólu, który wymieszał się jednak z nieludzkim, wręcz zwierzęcym rykiem, który rozszedł się echem po całym wąwozie. Coś zafalowało pod kamizelką Destero i już po chwili dwa olbrzymie, błoniaste skrzydła rozłożyły się majestatycznie, zajmując szerokość całego mostu.
-Dlaczego on nie znika!? – Krzyknął wściekły i przerażony tancerz cienia.
Druga postać nie miała najwyraźniej zamiaru odpowiadać, a odległe kroki uciekającego człowieka dobitnie świadczyły, o tym , co ów osoba myślała o pozostaniu w tym miejscu.
Czarne jak węgiel szpony demona wbiły się w skałę na której klęczał.
-Głupcy! – Ryknął nieludzkim głosem Adriel – Sądzicie, że można mnie kontrolować!?
Demon dźwignął się z klęczek, walcząc z własnym cieniem.
-Wszyscy doświadczycie losu gorszego niż śmierć!
Demon wyrwał się z objęć cienia i rzucił w stronę przerażonego mężczyzny z obnażonymi kłami i szponami i... zniknął. Potężna eksplozja światła, która temu towarzyszyła sprawiła, że cień wrzasnął porażony i wycofał się z sylwetki tancerza cieni, pozostawiając go oślepionego i osamotnionego na kamiennym pomoście.

Południe, 22 Vallathal (Maj), MCCLXXVI r. Drugiej Ery

-Aryene co ci jest!? – Krzyknął Fristron widząc, że wampirzyca padła na kolana, łapiąc się za żołądek i krzywiąc twarz z bólu.
Mag z Av’lee przypadł do niej i pomógł jej się oprzeć o ścianę. Cała wampirzyca zlana była potem i dyszała ciężko.
-Co jej jest? – Zapytał z troską w głosie Bubeusz.
-Nie ma pojęcia ona...
Zanim Fristron dokończył zdanie wokół wampirzycy rozbłysło intensywne i oślepiające światło. Gdy chwilowe oślepienie przeszło, drużyna zauważyła coś niepokojącego. W miejscu, gdzie przed chwilą leżała Aryene była teraz tylko osmalona ziemia.

Południe, 22 Vallathal (Maj), MCCLXXVI r. Drugiej Ery

Tancerz cieni usnął ze zmęczenia w olbrzymich, choć już nie tak dużych jak kiedyś, ramionach czarnego golema. Idący obok nich ślepy młodzieniec miał ponurą minę. Co prawda demon został schwytany, ale intruzi ciągle żyli a ponadto stracili dwie duże grupy orków.
-Nie spisaliście się dzisiaj. – mruknął do Golema – Straciliśmy około pięćdziesięciu orków, częściowo z twojej winy, a intruzi uszli z życiem.
-Potrzebuję kilku godzin na regenerację – warknął golem – Też nie wyglądałbyś najlepiej gdyby zrzucono cię do rzeki lawy w postaci lodowych odłamków. Całe szczęście, że zdążyłem się roztopić i zamienić w gaz... inaczej spłonąłbym cały.
Odpowiedziało mu milczenie.
-Kiedy tylko dojdę do siebie ruszę za nimi...
-To nie będzie konieczne – powiedział starzec w czerwonych szatach, który wyszedł im na spotkanie.
-Wyjaśnij – powiedział z nutką zwątpienia w głosie ślepy chłopiec.
-Sami do nas przyjdą – Starzec uśmiechnął się złośliwie.
-Przyjdą za psionikiem? – zapytał oprzytomniały nagle tancerz cieni.
-Psionik nie przedstawia dla nas żadnej wartości – zwrócił się do rannego mężczyzny ślepiec. – A twoja prywatna wojna nie ma prawa wpłynąć na nasze plany. Kiedy już osiągniemy nasz cel będziesz mógł uporać się z nim... o ile to on nie zabije najpierw ciebie.
-Nosiciel nie jest ich bliskim towarzyszem – powiedział golem – widziałem jak ich traktuje i wątpię, czy przyjdą go ratować.
-Ależ oni nie przyjdą za nim. – powiedział spokojnym i rozbawionym głosem starzec w czerwieni – Pewnie zainteresuje was fakt, że demon nie przybył sam.

___________
Paradoxically, sins one can consider as forgiven are those he can't forgive himself... kore no nindo da
    Powrót do góry     Odwiedź stronę autora
Thurvandel



Dołączył: 8 listopada 2004
Posty: 164
Skąd: inąd

Wysłany: 25 czerwca 2005     Legenda Ervandoru Odpowiedz z cytatem

Ranek 20 Vallathal (Maj) MCCLXVI r. Drugiej Ery


Thurvandel, Ashanti i pan Fanatyk na zbity łeb biegli korytarzem, zostawiwszy już bandę kościotrupów z tyłu. Korytarz był wcale długi, a klekot kości ciągle dawał się słyszeć zza ich pleców. Wbiegli właśnie w kolejny zakręt i z całym impetem przydzwonili nosami w zamnięte drzwi.

- Co za kretyn robi drzwi na dwa kroki za zakrętem! - zapieniła się Ash pocierając obite kolano.
- Pojęcia nie mam - mruknął elf. Wytarł chusteczką krew spod nosa i rozmasował nadgarstek, po czym otworzył drzwi i wszyscy troje dali długą za próg.
- Zamknijmy to - zasugerowała demonka. Podeszła do drzwi i kopniakiem zatrzasnęła solidne dębowe skrzydło, a Fanatyk położył grubą zasuwę.
- Na długo to nie wystarczy, bo z tego co słyszę, to kościaki suną ku nam niestrudzenie, ale dobre i to. Może i jesteśmy od nich nieco szybsi, ale one się nie męczą, więc na dłuższą metę są górą. Jak ty w ogóle masz na imię? - spytał medyk Fanatyka
- Ramol. Jenob Ramol. Hm... co robimy? Będziemy tu stać jak te kołki?
- Czemu nie... - odpowiedziała grzecznie Ashanti - nie wiem jak tam z wami, ale mnie troszkę zadyszka złapała.

Trójka bohaterów usiadła na zimnej kamiennej posadzce.

- Na dziesięć minut fajrant panowie
- A trupki?
- Pies ich trącał... Zobaczymy czy są na tyle bystre, żeby otworzyć te drzwi - demonka wyciągnęła z torby plecaka suchara i zaczęła ciamkać i kruszyć naokoło. Thurvandel i Ramol też wyjęli suchary i też zaczęli ciamkać. Stukot kości ściął się z odgłosami ciamkania. Rzecz jasna ciamkanie nie było w stanie zagłuszyć stukotu, ale stukot wkrótce ustał. Ciamkanie chwilę później.

- Jeszcze po sucharku? - elf wyjął z torby paczkę sucharków. Fanatyk i demonka pokręcili przecząco głowami
- Hm... przylazły. Masz może coś do picia?
- Może być miód?
- Jasne. Tylko nie mam korkociągu - skrzywił się medyk.
- A nie możnany nożem?
- Poczekaj... ja mam korkociąg - Jenob wyszczerzył siekacze - cicho coś tam stoją. Pucharków niestety chyba nie mamy...
- Niestety nie. Trudno.

Butelka zaczęła krążyć dookoła korytarza, stając się co rusz to lżejsza. Grobowy nastrój momentalnie się rozprysł, pozostawszy tylko po drugiej stronie drzwi, gdzie szkielety przeprowadzały burzę mózgoczaszek. W pewnym momencie do uszu biesiadników dotarł nerwowy stukocik jednej pary kości piszczelowych. Przylazł jakiś kościotrup. Wtem stukot przygrzmocił czymś w drzwi tak, że mało nie zostały wyrwane z zawiasów.

- Ups... mają taran - korek skoczył znów na butelkę, butelka do torby, a Thurvandel, Ashanti i Jenob Ramol puścili się biegiem w czeluść korytarza.

___________
There are three kinds of people on this world. These who can count and these who cannot.
    Powrót do góry     Odwiedź stronę autora
Hellburn



Dołączył: 27 maja 2004
Posty: 164
Skąd: z pustynnych rejonów Bracady

Wysłany: 26 czerwca 2005     Legenda Ervandoru Odpowiedz z cytatem

Południe, 22 Vallathal (Maj), MCCLXXVI r. Drugiej Ery

Friston rzucił się na miejsce gdzie jeszcze przed chwilą stała Aryene. Bezradnie rozglądał się wokoło jakby szuając jakiegoś śladu. Bubeusz powoli podszedł do maga z Avlee i powiedział cichym głosem.
- *Ktoś* ją *gdzieś* teleportował. Nie słyszałem o zaklęciu zabijającym w ten sposób.
- Musimy ją odszukać... gdzieś tu musi być!! - powtarzał zdenerwowany Friston.
- A co z Destero? - zapytał z powagą w głosie ifryt.
- Czekamy od dłuższego czasu... pewnie znowu gdzieś zniknął. - powiedział z nutą rezygnacji biały mag.
- Nie traćmy czasu na rozmowę!! Szukajmy ich!! - krzyczał zdenerwowany Friston.
Bubeusz podszedł do ciągle nieprzytomnego Mastoriusa i potrząsnął nim. Biały nekromanta jęknął i otworzył oczy. Jedyne co widział to rozmazane plamy. Słyszał jakieś niewyraźne dźwięki które wydawała z siebie biała postać. Powoli wstał, zakołysał się i gdyby nie biały mag to runąłby na kamienną posadzkę.
- Jest przytomny, ale bardzo słaby - powiedział Bubeusz - Możesz chodzić? - zwrócił się znowu do białego nekromanty.
Mastorius powiedział coś niewyraźnie i pokiwał głową. Towarzysze spojrzeli po sobie.
- Poprowadzę go - odezwał się biały mag.
Hellburn i Friston nic nie odpowiedzieli. Skierowali się do wyjscia z pomieszczenia. Ifryt pchnął stalowe drzwi i wyglądnął na korytarz.
- Czysto - oznajmił.
Drużyna ruszyła w głąb tunelu. Hell szedł przodem sprawdzając czy na drodze nie ma wrogów, a Friston asekurował tyły na wypadek pogoni. Wkońcu doszli do długiej sali podpieranej w środku przez dwa rzędy kamiennych kolumn. Na końcu były trzy korytarze. Dwa po lewej i jeden po prawej stronie. Drużyna przystanęła.
- Gdzie teraz? - zapytał Friston.
- Już chyba wiemy... - odpowiedział Bubeusz patrząc na trzech orków wychodzących z korytarza po prawej i czterech pojawiających się za Hell'em w drugim korytarzu od lewej.
- Tędy! - krzyknął mag z Avlee znikając w wolnym od wrogów korytarzu.
- Uciekajcie! Zatrzy... - powiedział ifryt, ale nie zdążył dokończyć bo jakaś dziwna siła zmusiła go by przyklęknął. Agresorzy zaczęli biec z podniesionymi toporami. Hell wydał tylko zduszony okrzyk gniewu i rozprysł się iskrami...

Zachodnie piekła, Południe, 22 Vallathal (Maj), MCCLXXVI r. Drugiej Ery

- No, no, no... kogo my tu mamy - zapytała z uśmiechem mroczna postać w czerwonym płaszczu. Przed Hellburn'em stały trzy osoby ubrane tak samo, różniące się tylko wzrostem.
- Wybraliście nienajlepszy moment!! - rzucił wściekle ifryt.
- To my tu decydujemy o "momentach" - zaśmiał się najwyższy osobnik.
- Czego chcecie!? - krzyknął zdenerwowany Hell.
- Twojego raportu - odparła środkowa postać.
- Nie jestem waszym żołnierzykiem, a teraz przenieście mnie w to samo miejsce!
- My tu wydajemy rozkazy Krae'ha'anie - powiedziała milcząca dotąd osoba z nutą rozbawienia w głosie.
- Pracuję nad tym! Puśćcie mnie bo to się może dla was źle skończyć... prawda Na'ma'renie? - powiedział już spokonie ifryt a jego oczy nienaturalnie zapłonęły czerwonym ogniem.
Trzy postacie jakby cofnęły się o krok.
- Niedługo się spotkamy - obiecała środkowa postać.
- Czekam z niecierpliwością Mear'ke'urusie - zaśmiał się szyderczo Hellburn.

Podziemia, Południe, 22 Vallathal (Maj), MCCLXXVI r. Drugiej Ery

Błysk i ogień. Orki popatrzył się na ifrta stojącego za nimi. Bubeusz i Mastorius mieli skrępowane ręce. Na kamiennej posadzce leżaly trzy martwe orki, najwyraźniej porażone błyskawicą. Ifryt wiedział co robić. Rzucił ognistą kulę w najbliższego wroga. Ork zatoczył się na odległość kilkunastu stóp krztusząc się własną krwią. Pocisk wypalił mu skórę na brzuchu. Dwa oszołomione tym widokiem orki straciły życie poprzez skręcenie karków. Ostatni agresor rzucił się na ifryta z dzikim wrzaskiem. Spotkał się jednak z ognistą kulą, która wleciała wprost do jego gradła. Próbując złapać oddech upadł na podłogę trzymajac się za spalony gardziel.
Ifryt rozpalił więzy towarzyszom i usłyszał pytanie:
- Gdzie zniknąłeś?
Ifryt odpowiedział pytaniem:
- Gdzie Friston?
- Zniknął - odpowiedział Bubeusz.

___________
Damn!
    Powrót do góry     Odwiedź stronę autora
Fristron z Avlee



Dołączył: 27 października 2004
Posty: 164
Skąd: Fristotele - zgadnij po nicku :)

Wysłany: 26 czerwca 2005     Legenda Ervandoru Odpowiedz z cytatem

Popołudnie, 22 Vallathal, MCCLXXVI r. Drugiej Ery [/i]

- Nie tyle... zniknął... co po prostu... czmychnął - Mastoriousowi mówienie sprawiało wyraźną trudność
- Czmychnął - mruknął Hell
Ifryt podszedł do najbliższego stalagmitu i wyciągnął skuloną postać. Fristron wrzasnął, że ma żonę i małe dzieci, i że tak naprawdę to on działał dywersyjnie, pomagając orkom. Kiedy w końcu mag z AvLee zrozumiał swoją pomyłkę, a jego towarzysze przestali pokładać się ze śmiechu, Bubeusz spytał:
- Żona i dzieci?
- Dywersja? - dodał Hell
- Pomoc... orkom? - dorzucił Mastorious
- Instynkt samozachowawczy - mruknął Fristron
- Faktycznie, bardzo zabawne - rozległ się niedaleko nich pusty głos
Jak na komendę odwrócili się. Z cienia wyszedł mężczyzna. Mężczyzna odziany w białe szaty w trupim odcieniu i trupiblady na rękach i twarzy.
- Witajcie ponownie - mruknął uśmiechając się
Drużyna najeżyła się gotowa do walki.
- I co tak się prężycie, jak do skoku? - zachichotał mężczyzna - Ostrzegałem was chyba, że będzie coraz trudniej? Jak się podoba preludium?
- Czego chcesz? - warknął Fristron
- Chcę was powiadomić, gdzie są wasi.. przyjaciele - nacisk na ostatnie słowo mieścił w sobie nutę pogardy
- A co ci by to dało? - spytał Hell
- A dlaczego mielibyśmy ci wierzyć? - dodał Bubeusz
- Bo nie macie żadnej innej wskazówki? - rzekł, odpowiadając na pytanie Bubeusza
- A co ci by to dało? - ponowił pytanie ifryt
- A to... moja prywatna sprawa. Jednak sądzę, że sami do tego niedługo dojdziecie.
Twarze przyjaciół oczekiwały wiadomości.
- Nosicie.... psionik - poprawił - znajduje się niedaleko stąd, pod oazą Sandbend.
- Tak blisko? - zdumiał się Mastorious
- Nie mogliśmy go dalej przetransportować - mruknął z dziwnym grymasem na twarzy człowiek
- A Aryene? - dopytywał się Fristron
- Aryene... tak, wampirzyca. Znajduje się ona w Underlake.
- Underlake? - zdziwił się Bubeusz - nie kojarzę
- I nic dziwnego. Sądzę jednak, że kojarzysz Bagna Ayzian, prawda?
Przyjaciele spojrzeli po sobie. Znali to miejsce. Znali też jego złą sławę.
- Dobra, wiemy to co mieliśmy wiedzieć... - mruknął Hell - więc zakończmy tę sprawę.
I zanim do kogokolwiek dotarło, co ifryt zamierza zrobić, rzucił się na postać. Przeleciał jednak przez nią.
- Iluzja pierwszej klasy, czyż nie? - spytał mężczyzna - Cieszę się z waszego zapału. Zaczniecie działać jednak dopiero jutro.
Sylwetka na końcu tunelu machnęła ręką, a towarzysze zapadli w wyczerpujący, pełęn koszmarów sen.
Zaś mag z AvLee wpadł w coś gorszego niż w sen...

Wieczór, 22 Vallathal, MCCLXXVI r. Drugiej Ery

Przy długim stole siedziała już siódemka osób. Brakowało tylko Tarkeka - "opiekującego" się Aryene, oraz arcymaga, wzmacniającego więzienia Adriela pod Sanbend
- Trzeba przyznać, że umie podnosić napięcie - mruknęła Kara
- A czego oczekujesz po takim starcu? - szepnęła jasnowłosa kobieta siedząca obok niej
- Wykonania planu? - powiedział demi - lisz
Drzwi skrzypnęły i otworzyły się na moment po tym, jak do pokoju wbiegł cień.
Do środka wszedł trupioblady mężczyzna. Usiadł pomiędzy Karą a ślepym młodzieńcem.
- Zadanie wykonane - powiedział mężczyzna - teraz słodko śpią, a później wyruszą w misję ratunkową.
Przez salę przeszedł pomruk zadowolenia.
- Teraz wypadałoby tylko, by ktoś wybrał się, by pomóc Tarkekowi, a ktoś wyruszył do Sandbend. Wtedy mielibyśmy pewność, że ta zwariowana grupa nie wyrządzi większych szkód - rzekł
- Możliwe że nie będzie to potrzebne - powiedziała cicho Kara
Teraz zainteresowane spojrzenia skierowały się na wampirzycę.
- Spotkałam tą grupę... chyba zresztą pamiętacie, jak dali mi popalić. Dregnor, mój towarzysz, bardzo użyteczny Bruxa został kompletnie pobity. Jednak... zdążyłam poznać jednego z magów i myślę, że czas wykorzystać tą znajomość.
Wszyscy zrozumieli o co chodzi.
- Jednak muszę się dowiedzieć, gdzie Fristron, bo tak on miał na imię, się wybiera - dodała wampirzyca
- Fristron? - spytał trupioblady mężczyzna, a rysy jego twarzy drgnęły lekko, jednak po chwili się uspokoił - On zapewne pójdzie na bagna Ayzian, bo bardzo się dopytywał o wampirzycę.
- Mimo wszystko lepiej mieć pewność - rzekł ślepy chłopak - niech tancerz cieni wyśle szpiega do tych ludzi. I nie przejmujmy się nimi więcej...

Świt, 23 Vallathal, MCCLXXVI r. Drugiej Ery

Wszyscy obudzili się jak na komendę.
- To co robimy? Musimy iść na misję ratunkową po wampirzycę i psionika - rzekł Hell
- Najlepiej będzie się rozdzielić - westchnął Fristron - Jestem pewien, że o to im chodziło, ale nie mamy innego wyboru
- Więc dobrze... - mruknął Bubeusz - ja pójdę z Hellburnem do Destero, a ty - zwrócił się do maga z AvLee - ruszaj z Mastoriousem na bagna Ayzian do tego Underlake.
- Ale zaraz, czemu ja na Ayzian? - zaprotestował Fristron
- A nie chcesz uratować Aryene? - spytał ze złośliwym grymasem Hell
Mag wzruszył ramionami i zaczął przygotowywać śniadanie. Po chwili zjedli po zimnej kiełbasce, Fristron popił ostatnim łykiem Syrenek, który został w gąsiorku przemycanym w jednej z przepastnych kieszeni czarodzieja z AvLee. Potem - przy akompaniamencie wylewnego pożegnania dwóch magów - rozdzielili się i ruszyli, każdy w swoją stronę. Każdy w trudną i niebezpieczną misję, za którą nagrodą byłą dalsza, jeszcze trudniejsza podróż. I nikt nie prostestował. Bo na tym polegała więź, która jeszcze trzymała tą drużynę. Nawet na psioniku - oschłym i pozbawionym uczuć - zależało im.

___________
Nie ma na tym świecie altruistów. Są ci, którzy ich udają i ci, którym udawanie weszło w nawyk.
    Powrót do góry     Odwiedź stronę autora
Destero



Dołączył: 6 listopada 2004
Posty: 164
Skąd: Przybywamy z wielu miejsc... zdążamy do jednego...

Wysłany: 26 czerwca 2005     Legenda Ervandoru Odpowiedz z cytatem

Ranek, 23 Vallathal, MCCLXXVI r. Drugiej Ery

Krzyk jednego z magów usiłujących spętać demona, rozniósł się po korytarzach przylegających do komnaty przywołań, która była tymczasowym więzieniem Adrielusa. Wrzaski czarodzieja przeszły w żałosny jęk, który w akompaniamencie trzasku łamanych kości, tworzył przerażającą symfonię.
-Głupcy! – zagrzmiał demon i samą siłą woli podpalił szaty kolejnego z magów, którzy odważyli się go przywołać.
Kilkunastu nekromantów, elitarna eskorta demi-lisza, miotało się po całym pomieszczeniu, rzucając w uwięzionego w ochronnej sferze demona, coraz to wymyślniejszymi i potężniejszymi zaklęciami. Choć Adriel słabnął, robił to zdecydowanie za wolno. Jeden z nekromantów rozpadł się w pył rażony czerwonym gromem.
-Idź po Ignusa! - Krzyknął Oreus do jednego ze sług demi-lisza. – Natychmiast! – Dodał wściekle widząc wahanie nekromanty.
Biegnący w stronę wielkich odrzwi mag nie dotarł do celu. Pochodnia zawieszona przy wyjściu wybuchła olbrzymim płomieniem i spopieliła go na miejscu.
-Niech Cię szlag! – Wrzasnął wściekły Oreus i rzucił w demona olbrzymią błyskawicą, która nie tyle zaszkodziła demonowi, co odwróciła jego uwagę od rozrywania na strzępy kolejnego nekromanty. Demon ryknął potwornie i odpowiedział na atak wielką ścianą ognia, która w błyskawicznym tempie ruszyła w stronę arcymaga. Oreus skrzywił się i wypowiedział słowo rozkaz. Część ognistej ściany znikła około dwóch stóp przed magiem i pojawiła się sekundę później za nim.
-Zdajesz się mnie nie doceniać demonie! – Krzyknął w stronę Adriela i uchylił się przed lecącym w jego stronę, groteskowo powykręcanym ciałem nekromanty, które wpadło na drzwi i wyrwało je z zawiasów.
-To ty mnie nie doceniasz arogancki magu! – Ryknął Adrielus i spojrzał Oreusowi w oczy.
Arcymag momentalnie stanął sparaliżowany strachem. Wizje które zesłało na niego spojrzenie demona sprawiły, że z jego ust wydostało się tylko kilka żałosnych jęków. Wściekły ryk wyrwał go z przerażającego transu. Oreus kątem oka spostrzegł jak odbita przez zaklęcie Adriela błyskawica drąży dziurę w klatce piersiowej jednego nekromantów... potem arcymag zwymiotował i... zniknął.

***

-Widzę, że nie idzie wam zbyt dobrze – mruknął blady mężczyzna w białych szatach.
Oreus podniósł się z klęczek i spojrzał po niezadowolonych twarzach pozostałych zebranych.
-Potrzebuję pomocy. – zaczął zmęczonym głosem. – Co prawda demon nie może wydostać się ze sfery ochronnej, ale jeśli nie uda nam się go spętać to niczego się nie dowiemy. Potrzebuję twojej pomocy Ignusie. – Arcymag zwrócił się do starca w czerwonym odzieniu.
-Posłanie tam trzeciorzędnej grupy nekromantów nie było mądrym pomysłem. – warknął blady mężczyzna. – Powinieneś był tam pójść osobiście – rzucił w stronę demi-lisza.
-Tak też zrobię – odpowiedział mu potężny nieumarły – lecz wraz ze mną pójdziecie Ty i Ignus. Nie powinniśmy byli go lekceważyć i zostawiać podporządkowania go naszej woli grupce słabowitych magów. Naturalnie ty Oreusie wrócisz tam z nami. – Demi-lisz zwrócił się do podnoszącego się z klęczek arcymaga. – We czwórkę z pewnością uzyskamy odpowiedzi dotyczące amuletu.
-Demon jest chwilowo niegroźny. - wtrąciła kobieta w blond włosach – Uważam, że mamy dość czasu by omówić inną sprawę.
-Masz na myśli księcia pozostawionego bez opieki naszej zaufanej wampirzycy? – Zapytał z lekką nutą rozbawienia w głosie ślepy chłopiec.
-Urok Kary rzucony na Kilderiana jest nieprzerywalny. – powiedział grubym głosem wielki golem – A już na pewno nie przez człowieka o tak słabej woli jak książę
-Kiedyś wasza wiara we własne umiejętności zgubi nas wszystkich – warknęło cicho kobieta. – Nie możemy niczego ryzykować.
-Nic nie ryzykujemy. – Wtrącił Ignus swym zmęczonym głosem – Kara szybko upora się z problemem nękających nas intruzów i wróci do księcia zanim urok przestanie działać.
-Twoje zadanie natomiast miało polegać zdaje się na czymś zupełnie innym. – Szepnął swym nieludzkim głosem Cień, który całkowicie oblegał sylwetkę swego pana. – Czy nie powinnaś właśnie zajmować się eliminacją księżniczki Aurianny.
-Przy takim chaosie panującym w Azarad zabicie jej będzie tylko formalnością. – zapewniła blond kobieta. – O tym sami powinniście wiedzieć. Poza tym może nie będzie to konieczne, biorąc pod uwagę to, że księżniczka będzie w samym sercu zarazy gdy ta już wybuchnie.
-Nie możemy być pewni co do czasu jaki pozostał jeszcze królowej – powiedział wyraźnie zirytowany tym demi-lisz. – Tak długo jak żyje nie możemy kontynuować naszych planów wojennych.
-Dlatego też sugeruję byśmy zajęli się czymś co leży w naszej mocy. – Zwrócił uwagę zebranym Oreus. – Mam oczywiście na myśli wyciągnięcie od demona informacji na temat amuletu.
Wszyscy zebrani zgodnie skinęli głowami, a czterech potężnych użytkowników magii pospieszyło do komnaty przywołań, kierując się rykami nieposkromionego demona.

___________
Paradoxically, sins one can consider as forgiven are those he can't forgive himself... kore no nindo da
    Powrót do góry     Odwiedź stronę autora
Fristron z Avlee



Dołączył: 27 października 2004
Posty: 164
Skąd: Fristotele - zgadnij po nicku :)

Wysłany: 18 sierpnia 2005     Legenda Ervandoru Odpowiedz z cytatem

Południe, 23 Vallathal (Maj), MCCLXXVI r. Drugiej Ery

Korytarze wiły się i zakręcały w zdumiewająco rozległym labiryncie. Niepokojący był także fakt, że nie spotkali jeszcze żadnego przeciwnika.
- To jest męczące - westchnął Fristron - idziesz i idziesz i idziesz i...
Mastorious nawet nie bawił się w wpuszczanie i wypuszczanie uszami słów maga. Po prostu go nie słuchał.
Skręcili w kolejny korytarz - nic groźnego. Szli nim dobre pół godziny, później uznali, że korytarz nadto przechylił się na zachód, a nie zamierzali wędrować pod Górami Taranag. Wybrali korytarz biegnący na południe, obiecując sobie, że skręca w południowo - zachodni, gdy tylko go odnajdą.
Takie przejście się jednak nie pojawiało. Stracili już poczucie czasu, a korytarz szedł w dalszym ciągu wprost na południe, nie zmieniając ani na trochę kierunku.

Późny wieczór, 23 Vallathal (Maj), MCCLXXVI r. Drugiej Ery

Tak upłynął czas aż do zmroku. To, że jest już ciemno, ustalili strzelając; równie dobrze mogło być teraz popołudnie czwartego Sunnanthal. Uznali jednak, że czas na odpoczynek i rozbili obóz.
I dopiero wtedy - gdy już odgłosy kroków niczego nie zagłuszały - usłyszeli cichy szmer. Tak cichy, że dopiero po pięciu minutach bezczynności zauważyli go. Brzmiał jak ocieranie się materiału o równe podłoże...
Albo jak szmer małego potoku.

___________
Nie ma na tym świecie altruistów. Są ci, którzy ich udają i ci, którym udawanie weszło w nawyk.
    Powrót do góry     Odwiedź stronę autora
©2002, 2003, 2004, 2005 Jaskinia Behemota
Template made by Valturman.
Powered by gnomePHP.
Pieczę nad Starym Forum sprawuje Crazy.