Imperium Jaskini Behemota
tarcza Witaj na Starym Forum Jaskini Behemota.
Zostało Ono stworzone przez ixcesala z uwagi na problemy z forum Ezboard 10 grudnia 2002. Służyło Jaskiniowcom dzielnie do sierpnia 2005 roku, kiedy to dominium i podwładnych Behemota dotknął Wielki Trek, po którym przez 10 miesięcy Jaskinia nie funkcjonowała.
Wszystkim, którzy przyczynili się do rozwoju Imperium Jaskini Behemota, zarówno poprzez pracę techniczno-graficzną, jak i osobom które współtworzyły klimat - dziękujemy.
Zapraszam do obejrzenia tego swoistego muzeum, które wiąże się ze wspaniałymi wspomnieniami niemałej części Jaskiniowców.
Kasztelan Crazy

Wróć do strony głównej Jaskini Behemota.
Rejestracja (chciałbym klucze)Rejestracja (chciałbym klucze)  

PrzewodnikPrzewodnik      LinksLinkownia     SzukajSzukaj     Śledzone tematyŚledzone tematy     Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości
ProfilProfil     MieszkańcyMieszkańcy     GrupyGrupy     ZalogujZaloguj
Ostatnio odwiedziłeś nas:
Obecny czas to: 2024-04-30 23:31:11
Autor Wiadomość
Fristron z Avlee



Dołączył: 27 października 2004
Posty: 164
Skąd: Fristotele - zgadnij po nicku :)

Wysłany: 28 stycznia 2005     Legenda Ervandoru Odpowiedz z cytatem

18 Blossonthal

Jednak już po chwili drzwi otworzyły się. Do środka weszła Kara.
- Witaj Fristronie. I ty Bubeuszu. Miałam nadzieję, że was tu spotkam.
Nie wiedzieć czemu, we Fristronie zbudził się strach, wręcz panika.
- Witaj Karo - wystękał oszołomiony.
Bubeusz przyglądał jej się uważnie. Tymczasem Kara sprowadziła rozmowy na to, co aktualnie dzieje się w AvLee. Strach Fristrona powoli mijał, ba, zamienił się w zaufanie. Kiedy Kara rzekła "Muszę już iść. Dobranoc" pogrążony był w błogim nastroju. Jednak gdy kroki czarodziejki ucichły Bubeusz wybuchnął:
- Jeszcze trochę i byś jej wyśpiewał o naszym niegodnym zaufania zresztą zapewne rozmówcy wieczornym! Musiałeś tak paplać? Czemu jesteś taki łatwowierny?!
- Hę? - zdumiał się Fristron
- Ona cię otumania! Nie widzisz tego?
- Nie. Jest po prostu miła. Zazdrościsz?
- Ani mi to w głowie.
- Więc...?
- Więc co?
- Więc co na mnie wrzeszczysz?! - wybuchnął Fristron.
- Nieważne. Kto wie, może się mylę. Ale ten maślany wzrok, jakim cię traktuje...
I Bubeusz z godną miną wyszedł.

***
19 Blossonthal

Fristron wstał wcześnie rano. Wziął do ręki księgę i zaczął ją przeszukiwać. W końcu znalazł odpowiedni temat (w rozdziale "Wpływ na Konstelację" był to temat "Zmiany"). Przejrzał tam i znalazł dopisek:

"Korona Świata należy do najpotężniejszych konstelacji. Diadem umacnia jej astralną pozycję. Do zmiany wyglądu konstelacji potrzebne są najsilniejsze czary i artefakty, które tworzą razem Ołtarz Zmian. Oprócz tego trzeba odprawić Rytuał Spaczenia, który wymaga Eliksiru Nowego Świata i trzech innych artefaktów, oraz około dwunastu strumieni many naraz. Dlatego zmianę, spaczenie, bądź zniszczenie Korony uważa się powszechnie za niemożliwe.

Artefakty Ołtarzu Zmian:
- Amulet Zapomnienia
- Amulet Życia
- Amulet Śmierci
- Złota Różdżka
- Szkło Gwiazd
- Armata Świętego
- Fiolka Zmiany

Składniki Eliksiru Nowego Świata:
- Ogon chimery
- Ręka strzygi
- Skóra nagi
- Skrzydło wywerny

Artefakty konieczne do Rytuału Spaczenia:
- Amulet Amnezji
- Miecz Herezji
- Światło Życia"


Fristron przepisał ten tekst dwukrotnie. Dla siebie i dla Bubeusza. Po chwili obudził towarzysza i bez słowa dał mu kartkę. Oczy Bubeusza biegały wte i wewte. Kiedy skończył czytać, otworzył szeroko usta, zamknął je i ponownie otworzył.
- Znalazłeś wszystko! Niemal.
- Mhm. Nie wiemy jeszcze o czasie i miejscu w którym należy ustawić Ołtarz Zmian i odprawić Rytuał Spaczenia.
- A nawet jak się dowiemy, nie będziemy wiedzieć, kto zebrał to wszystko.
- Niewielu jest takich, którzy wytrzymaliby dwanaście strumieni many naraz.
- W sumie...

***

Kara wzniosła kielich. W środku lśniło czerwone wino... lecz czy to było wino?
- Za naszych magów! - krzyknęła. Dregnor zachichotał z uciechy.

___________
Nie ma na tym świecie altruistów. Są ci, którzy ich udają i ci, którym udawanie weszło w nawyk.
    Powrót do góry     Odwiedź stronę autora
Destero



Dołączył: 6 listopada 2004
Posty: 164
Skąd: Przybywamy z wielu miejsc... zdążamy do jednego...

Wysłany: 28 stycznia 2005     Legenda Ervandoru Odpowiedz z cytatem

17 Blossonthal (Kwiecień) 1276r. ery II

Wrota wejściowe Mak Kordal wznosiły się monumentalnie na niemal dwudziestometrową wysokość klifu, w którym zostały wykute. Gdyby był do tego zdolny, Destero z pewnością zamarłby pełen podziwu na ich widok. Ich kształt był prosty i praktyczny, jak na brodaty lud przystało, ale mithrilowe zdobienia wtopione w skałę, przedstawiające obraz jakiejś wielkiej bitwy pomiędzy krasnoludami i hordą orków, nadawały im majestatu charakterystycznego dla elfiego ludu. Jednak było coś co burzyło ten cud architektury. Obraz grozy i śmierci pośród grupy kilkuset ludzi, którzy obozowali przed majestatycznymi wrotami. Destero od razu zauważył, że była to kolejna grupa uchodźców. Zniszczone ubrania, wiele kobiet i dzieci, mało dobytku. Wszystko to wskazywało na to, że ci ludzie przed czymś uciekali... i to w pośpiechu. Wiedział, że Ervandor ogarnia wojna, ale nie znał jej zasięgu i źródła, a wszystkie informacje mogły okazać się cenne gdy nie wiedziało się praktycznie nic... nawet informacje zaczerpnięte od grupy wieśniaków bez dachu nad głową. Nie chcąc tracić czasu Destero ruszył w stronę zbitej gromadki mężczyzn, która żywo nad czymś dyskutowała klnąc przy tym niesamowicie. Psionik zatrzymał się kilkanaście kroków od nich i zaczął słuchać:
Parszywe brodacze! - warczał ochryple przysadzisty i wąsaty mężczyzna - Powiadam wam. Własne matki by na śmierć posłali gdyby tylko mogli zostać w tych swoich norach grzebiąc za kamykami.-Ano! Dobrze prawisz! - krzyknął grubo inny, wyższy ale równie opływowych kształtów chłop - A słyszałem ja od mego dziada jak to brodacze wiały z gór ku nizinom! Ku nam pomocy
szukając! Bo orki im tyłki ostro pocięły i z tych nor popędziły!
-Sami widzita! - zaczął znowu wąsaty - Parszywe karły! Za grosz wdzięczności. Kiedyś to my im tyłki wyratowali a tera to oni nas do wiatru wystawiają jak i nam jej trza!
-Ba! - zaczął inny z grupki - A na nich szło tylko stado jakiś zielonoskórych orków! Kto by się tam takich bał! Tchórzliwe pokurcze! Na nas cała zachodnia armia uderzyła!
Destero uchwycił tą istotną informację. Zachodnia? Przecież na zachodzie w dalszym ciągu jest Ervandor... wojna domowa?
-Dobrze prawisz! - warknął wąsacz - Tera to powinniśmy sobie pomóc właśnie, a nie te brodacze po jaskiniach łażą i się chowają! Poza tym słyszałżem, że to nie były orki wtedy a tchórzliwe chochliki powiadam wam! - Grupa ryknęła donośnym śmiechem - Te brodacze uciekły przed śmierdzącymi chochlikami!
-Tym bardziej zjednoczenia nam trza! - krzyknął inny - Gdybyśmy mieli po swej stronie jedynych wytwórców oręża w Ervandorze to zwycięstwo nasze by było, a tak wiać musieliśmy z Rockdale!
-Wielu zostało - zauważył jeden z mężczyzn cicho - może my też powinniśmy wracać?
-Ba! - wrzasnął mu w twarz wąsacz - Życie ci niemiłe?! Tamci już straceni są! Jeśli nie pomogą na krasnoludy to niechybnie koniec nas czeka! A te wąsacze nie chcą o tym słyszeć!
-Przecież mówiłeś, że się tu ukryjemy. - zauważył z podejrzliwą nutką w głosie wysoki typ - Czyżbyś zamierzał wracać i im pomóc? - w jego oczach pojawiły się iskierki nadziei.
-Ba! - odwarknął trochę ciszej mężczyzna - Nie mieliby my szans a ten głupiec Breanon ucieka z wojskami na wschód! Do Damarys!
-Krasnoludy nie pomogą - podjął najcichszy mężczyzna - może powinniśmy znowu pomyśleć o ich propozycji?
-Głupiś?! Widziałżeś jak się patrzyły na nasze baby?! - Wąsacz łypnął groźnie na wszystkie strony - Już wy wiecie co by się stało gdyby my je zostawili tu wraz z dziećmi. Karły pewnikiem dość już mają swych włochatych bab! - ryknął śmiechem starając się rozluźnić atmosferę w tej ciężkiej chwili.
-Może nie kłamali mówiąc, że nie ma już miejsca po tym jak przyjęli kobiety i dzieci z Thistledown? - Może faktycznie powinniśmy...
-Głupi! Oni chcą naszych bab! Thistledown i Raythorn są kompletnie spalone! Nie ostał się kamień na kamieniu! Wszyscy wycięci w pień! - Krzyczał mężczyzna ale jego głos zdradzał lekką niepewność - powiadam wam. Musimy udać się teraz do Aldermanu a stamtąd na południe. Podobno niektórzy z wschodnich miast już tak robią.

Dyskusja ciągnęła się tak jeszcze bardzo długo, ale kiedy Destero zauważył, że ogranicza się ona w większym stopniu do ubliżania krasnoludom postanowił ponownie wyruszyć w drogę. Zostawił za sobą obóz uchodźców i ruszył na północny zachód przez masyw Mak Kordal.

***

Jeszcze tej samej nocy Destero dotarł do zachodnich zboczy Mak Kordal. Widział w dole sporą gromadę zrobionych z drewna i kamieni domostw nazywanych Rockdale. Miasteczko usytuowane było w pagórkowatym rejonie toteż w miarę dobra było obrona przed okolicznymi bandami zbójców. Destero zauważył, że niektóre domy są opuszczone. Przypomniał mu się obraz uchodźców z dzisiejszego dnia. Analizując informacje wieśniaków nie mógł być pewien co do ich autentyczności toteż postanowił sprawdzić je na własną rękę. Zaczynał w końcu odczuwać zmęczenie, ale przed odpoczynkiem musiał zrobić jeszcze jedną rzecz. Stanął wyprostowany i uspokoił oddech. Jego ręce powędrowały ku kapturowi. Odchylił go i poczuł jak górski wiatr owiewa jego z pozoru młodą twarz i szarpie krótko przystrzyżone czarne włosy... Opaska zsunęła się z oczu i czerwień nocy rozświetliły dwa jeszcze czerwieńsze punkty. Wszystko stało się dla niego widoczne jak na dłoni. Usunął siłą woli barierę odpowiedzialną za zdolności jego widzenia...

Ujrzał to wszystko w jednej chwili:
Spalona forteca której martwi rezydenci stali się ucztą dla stada kruków. Grupa kilkuset osób uciekająca przed olbrzymią armią na wschód. Spostrzegł też oddział około dwóch tysięcy żołnierzy kierujące się na Rockdale... armia zachodu się podzieliła.
Destero osunął się na kolana po wykorzystaniu ciężkiej w kontrolowaniu umiejętności... zataczał się chwilę i po chwili padł zemdlony.

___________
Paradoxically, sins one can consider as forgiven are those he can't forgive himself... kore no nindo da
    Powrót do góry     Odwiedź stronę autora
Bubeusz



Dołączył: 13 lipca 2004
Posty: 164
Skąd: a żebym to ja sobie przypomniał... :)

Wysłany: 28 stycznia 2005     Legenda Ervandoru Odpowiedz z cytatem

19 Blossonthal

-Nadal nie mogę uwierzyć, że tak po prostu wszystko znalazłeś...-
-Widzisz, ma się tą intuicję... Hehe.-
-Ale tak po prostu wszystko było wypisane? To skąd niby wiadomo, że to działa, skoro powszechnie niemożliwe jest sprawdzić?-
-Masz jakiś lepszy pomysł?- wypalił Fristron, lekko zdenerwowany niedowierzaniem Bubeusza.
-Eeee... Hmm... No to jeszcze raz. Na tej swojej makiecie chcesz odtworzyć spaczenie Korony, czy tak?-
-Tak.
-Używając do tego tych wszystkich składników?-
-Nie, no co ty, jakbyś czytał instrukcję obsługi tej makiety, byś wiedział... Wystarczy zaklęcie.
-Aha, czyli jak znajdziemy się w odpowiednim czasie i miejscu i wtedy wypowiesz inkantację, to makieta pokaże nam, co się działo na niebie?
-No mniej więcej. Taka przynajmniej jest teoria.- odrzekł Fristron.
-Czyli nie znaleźliśmy w sumie tego, co nas interesowało, ale zawsze jakaś wzmianka.- podsumował Bubeusz. -No to szukamy dalej...

Podbiegli do księgi, lecz Bubeusz pierwszy złapał za "Koronę Świata - dzieje konstelacji".
-To ty sobie poczytaj, a ja skoczę na chwilkę na dół.- rzucił Fristron i ruszył do drzwi.
-Tylko uważaj na Karę! Nie ufaj jej!- krzyknął za nim starszy czarodziej, lecz tamten był już na schodach.
"Ehhh... Ciężkie jest życie czarodzieja..."- westchnął Bubeusz i już miał zanurzyć nos w księdze, gdy zobaczył numer strony, na której opisany był rytuał spaczenia korony: 609. "Zaraz, gdzie ja widziałem tą liczbę? Chyba nie na loterii..."- pomyślał, lecz zaraz o tym zapomniał, zaczynając lekturę. Przejrzał parę kartek i nagle go olśniło.
-Eurekaa!- wykrzyknął i wybiegł z pokoju. Oczywiście zderzył się z Fristronem na zakręcie. Upadli i ten drugi o mało nie stoczył się z powrotem schodami.
-Słuchaj, wiem, jak sprawdzić, kto spaczył Koronę!- krzyknął Bubeusz, zamiast przeprosić za stłuczkę.
-Słuchaj, wiem, gdzie był odprawiony rytuał!- krzyknął Fristron równocześnie. Pobiegli do pokoju Bubeusza, który był tymczasowo "pracownią" i usiedli podekscytowani na łóżku.
-Wyobraź sobie, że Kara powiedziała mi, że rytuał był odprawiony w Lesie Grifith i tam właśnie się udamy w celu odtworzenia na makiecie spaczenia Korony!- rzekł Fristron i dodał: -Ale to jutro, a co Ty znalazłeś?
-No ja w zasadzie nic nie znalazłem, tylko sobie przypomniałem zaklęcie, które pozwoli nam zobaczyć winowajcę!-
-Niemożliwe! Jak?-
-To znaczy prawdopodobnie wskaże nam winowajcę. Bo to jest tak, że rzucam zaklęcie na księgę i pokazują mi się osoby, które ją czytały.
-No to na co jeszcze czekasz? Dajesz!- Na te słowa Bubeusz wstał i podniósł ręce na książkę. Przed chwilę stał tak w skupieniu, aż wreszcie wyrzucił krótkie zdanie i z rąk trzymanych nad księgą wytrysnęły srebrne błyskawice, uderzając w stronnicę nr 609 i wzniecając tumany dymu. Bubeusz opadł na łóżko.
-Chyba jej nie zniszczyłeś!?- wykrzyknął Fristron, patrząc w przerażeniu na pokryty nieprzeniknionym dymem stół, na którym jeszcze przed sekundą leżała "Korona Świata- dzieje konstelacji". Nagle dym zaczął się formować w postać, która przybrała kształty starego maga, w wielkim kapeluszu.
-O! To ja!-
Następnie dym uformował się w kształt do złudzenia przypominający Fristrona.
-Pokaże cztery osoby, tak więc teraz powinien być albo astronom, albo Ten.- rzekł Bubeusz
-A co, jeśli astronom będzie tak podobny do Tego, że nie dojrzymy kto jest kto?- spytał Fristron, lecz Bubeusz nie zdążył odpowiedzieć, bo oniemiał z wrażenia. Fristron spojrzał szybko na dym i z otwartych ust wyleciało mu jedno słowo:
-Kara!

Dym pokazał potem astronoma i się rozwiał, ukazując księgę w nienaruszonym stanie.
-Fatalnie! Nie dość, że nie wiemy, jak wygląda Ten, to jeszcze wiemy, że Kara buszowała po naszym pokoju, jak poszliśmy "Pod Ciekawskiego Rumaka"!- powiedział Bubeusz, zły, że tak się sprawy potoczyły. -Wiesz, mam takie wrażenie, że ona coś od nas chce. Zajrzała tutaj, aby się dowiedzieć, czego szukamy, a teraz próbuje nas wywieść w pole tymi swoimi....
-Przestań bzdury gadać, ona chce tylko pomóc...- przerwał mu Fristron.
-Jakoś mnie nie przekonuje ten argument, włamała się do pokoju, żeby pomóc. A poza tym ciężko mi uwierzyć, że tak nagle ją oświeciło i odkryła, gdzie miało miejsce takie tajemnicze wydarzenie.-
-Może coś w tym jest... Ale to nie zmienia faktu, że pójdziemy tam jutro!-
-Owszem, pójdziemy, ale zachowamy należytą ostrożność.-

___________
Caveant consules ne quid detrimenti IJB capitat ;)
    Powrót do góry     Odwiedź stronę autora
Klaang



Dołączył: 19 stycznia 2005
Posty: 164
Skąd: a nie powiem...

Wysłany: 29 stycznia 2005     Legenda Ervandoru Odpowiedz z cytatem

18 Blossonthal (Kwiecień) 1276 ery II

Dotarcie do Harrow zabrało Klaangowi kilka ładnych dni. Topór zawieszony na plecach ciążył niemiłosiernie zmęczonemu barbarzyńcy. Zbliżała się noc, choć Klaang wiedział, że i tej nocy, nie pamiętał której to już z rzędu, nie będzie dobrze spał. „Zapomnienie to jedyna droga do celu...”. Cóż u licha mogły znaczyć te słowa, które słyszał w swoich koszmarach.
- Oran... chodź tutaj... – wysapał cicho – Zbliżamy się do osady, a nie chcemy nikogo przestraszyć, prawda?
Pies natychmiast wyrównał krok ze swym panem. Nauczeni doświadczeniem wiedzieli, że ponad dwumetrowy barbarzyńca w towarzystwie ogromnego psa, nigdy nie są mile widzianymi gośćmi. Klaang mocniej zacisnął pas, na którym wisiał jego topór i wolnym krokiem zaczął iść w stronę osady.
- Stój obcy! Kim jesteś i czego chcesz!! – usłyszał wołanie, kiedy zbliżył się do zabudowań na odległość rzutu kamieniem. Klaang rozejrzał się wokół. Zamrugał ze zdziwieniem oczami, bo nie widział nikogo, kto mógłby wołać. Kiedy jednak podszedł bliżej zobaczył Kilku hobbitów z mieczami gotowymi do walki. Jeden z nich, najwyraźniej dowódca krzyknął znowu:
- Jaki masz interes w Harrow? Mów, albo odejdź w swoją stronę.
Klaang spojrzał zdziwiony na mały oddział hobbitów. Najwyższy z nich nie sięgał mu nawet do pasa, a mimo to gotowi byli z nim walczyć, gdyby okazał się zagrożeniem. Oran spojrzał tylko na swojego pana, jakby z pytaniem czy nie życzy sobie on „oczyszczenia drogi”, ale Klaang położył mu rękę na karku, co jak zwykle znaczyło, że sam sobie poradzi. Oran usiadł zatem i przyglądał się wszystkiemu ze znudzeniem.
- Jestem podróżnym. Zmierzam do Smallwood za Lasem Griffith, a w Harrow chciałem się jedynie posilić i odpocząć. -–odpowiedział spokojnie Klaang – A kto pyta?
- Jestem Fordo Gabbins, dowódca straży Harrow. Jeśli zamierzasz sprawiać problemy, to wiedz, że do miasta nie wejdziesz bez walki.
- Jak mam ci zatem udowodnić, że nie mam złych zamiarów? – spytał Klaang rozbawiony nie widząc w całym, uzbrojonym oddziale najmniejszego zagrożenia.
Oddaj zatem broń jaką nosisz, a wejdziesz do osady jako nasz gość.
- Niech więc i tak będzie. – odparł barbarzyńca i kilkoma ruchami odłożył całą swoją broń na ziemię co wywołało u hobbitów wytrzeszcz oczu ze zdumienia.
- Wszyscy wiemy, że walka nie byłaby dla was zacni niziołkowie dobrym rozwiązaniem. Szanuję wasze prawo i oddam wam broń, ale pod jednym warunkiem.
- Ja... jakim...? – spytał z głupkowatą miną dowódca straży, nadal nie wierząc w to co się działo
– Możecie mi zabrać całą moją broń, ale mojego topora nawet z oczu stracić nie mogę. O ile go uniesiecie, rzecz jasna. Czy to rozumiesz mości niziołku? – spytał Klaang, dziękując opatrzności za to, że kaptur zasłania mu twarz, bo walczył ze sobą by nie wybuchnąćnąć śmiechem.
- Rozumiem – odparł Fordo Gabbins, dowódca straży chowając miecz ze zrezygnowaniem – Będzie jak chcesz, ale powiedz mi jedno. Dlaczego to robisz? Dajesz się rozbroić hobbitowi?
- BO GŁODNY JESTEM I NA PYSK LECĘ ZE ZMĘCZENIA!! – ryknął Klaang zanosząc się tubalnym śmiechem. Odpowiedź barbarzyńcy była tak rozbrajająca, że po chwili hobbici również chichotali oddając Klaangowi jego broń.

Tej nocy Klaang spał jak dziecko.

___________
Zasada 18 - ...
    Powrót do góry     Odwiedź stronę autora
Fristron z Avlee



Dołączył: 27 października 2004
Posty: 164
Skąd: Fristotele - zgadnij po nicku :)

Wysłany: 29 stycznia 2005     Legenda Ervandoru Odpowiedz z cytatem

20 Blossonthal

Fristron i Bubeusz mknęli przez łąki i pola. Wyszli z samego rana, ale i tak mieli trzydzieści mil do skraju lasu. A miejsce odpowiednie na obejrzenie, jak zmieniała się Korona było zapewne w samym sercu Grifith. Fristron mknął jak konik polny, Bubeusz ciężko stawiał kroki.
Nocą obozowali tuż nad skrajem lasu, zgodnie z wyliczeniami. Grifith zdawało się wyciągać po nich swoje liczne gałęzie. Bubeusz nagle zobaczył parę oczu, ślędzących ich zza krzaka. Wstał i spróbował zajść zwiadowcę od tyłu. Znalazł tam jednak tylko wspaniałe miejsce. Poszukiwany umknął.
Następnego dnia ruszyli jeszcze przed świtem. Weszli do puszczy i szli powoli. Nagle Bubeusz wyczuł silnie emanującą energie magiczną. Fristron też ją poczuł i pomyślał, że to Kara na nich czeka.
Na środku polany leżał martwy jednorożec i połamany ent. Wyglądało na to, że ent próbował bronić jednoroga i oboje zginęli. Fristron wysunął się z wyciągniętą różdżką.
- Kara! - zawołał - Kara! Jesteś tu?
- Daj spokój! - fuknął na niego Bubeusz - Lepiej patrzeć! Zaraz odtworzymy spaczenie!
- Chyba żartujesz - rzekła Kara. Wyszła do nich od południa. Z drugiej strony szedł Dregnor, pomocnik czarodziejki.
Jednak sama Kara nie wyglądała jak druidka. Prędzej jak mroczna kapłanka trzeciego stopnia wtajemniczenia. Czarny, ciasny kostium. I medalion z wyrytym czerwonym Diademem.
- Żartuję? - zdziwił się Bubeusz - Co masz na myśli?
Zamiast odpowiedzi do uszu wlał się krzyk. Dźwięczny krzyk, który ich ogłuszył i zamroczył. Przez oszołomiony mózg przedarła się jedna myśl : "Bruxa!" Kara zaczęła biec. Skoczyła na nich. Wtedy Fristron i Bubeusz naraz rzucili na nią Odpechnięcie. Mogli się na to zdobyć, gdyż na Dregnorze siedział Hellburn.
Kara natychmiast zorientowała się w sytuacji. Okazała się jednak jeszcze bardziej niebezpieczna od Dregnora. Kara była Nosferatu. Skoczyła na Fristrona przełamując astralną obronę maga. Przygwoździła go do ziemi. Poczuła smak krwi... silne Trzęsienie Ziemi w połączeniu z Rozkładem sprawiły, że Kara zleciała z ofiary i zaczęła natychmiast gnić. Bubeusz uratował Fristrona.
Jednak sytuacja z tyłu nie wyglądała różowo. Hellburn przegrywał z Dregnorem i tracił zmysły od krzyku skierowanego tylko w niego. Magowie rzucili się na ratunek. Dregnor uległ przewadze liczebnej...
Fristron zasłabł. Kara, oszpecona, dalej istniała. Amulet Spaczonego Diademu lśnił w poświacie miesiąca. Kara rzuciła ostatni krzyk i Bubeusz trafił ją Odesłaniem. Upadła i utraciła swój drugi żywot.
Teraz należało zająć się ofiarą. Rana nie była groźna. Kara nie zmieniała Fristrona w wampira. Chciała go zabić. Taki miała rozkaz.

___________
Nie ma na tym świecie altruistów. Są ci, którzy ich udają i ci, którym udawanie weszło w nawyk.
    Powrót do góry     Odwiedź stronę autora
Dragonthan



Dołączył: 27 września 2004
Posty: 164
Skąd: Smokozord --> twierdza Gorlice

Wysłany: 29 stycznia 2005     Legenda Ervandoru Odpowiedz z cytatem

22 Blossonthal

Było już po północy. Drag jeszcze raz przeczytał list od posłańca króla, zapłacił za posiłek i ruszył na zamek. Wychodząc z karczmy zachaczył o jakiegoś łazęge, który próbował wyciągnąć mu sakiewke. Gdy tylko Drag przyłożył mu miecz do szyji, natychmiast zaniechał tego. Po ciemych i krętych ulicach poruszał się ostrożnie. Jeszcze nigdy nie był w tym mieście, więc rozglądał się dookoła. Po parunastu minutach doszedł do bram zamku głównego. Fosa służyła bardziej za ozdobę niż fortyfikacje, ze względu na rosnące w niej lilie wodne i inne rośliny starannie pielęgnowane. Przed bramą pokazał strażnikowi papier. Kazano mu zaczekać. Po chwili wpuszczono go. Szedł w eskorcie dwóch żołnierzy, którzy prowadzili go do króla. Poruszenie nastało wśród służby, gdyż człowiek, którego prowadzili miał zgładzić smoka. Spodziewali się raczej jakiejś kompani najemniko-łowco-smoków, a tymczasem był tu tylko jeden człowiek.

___________
Wróg u Bram...
    Powrót do góry     Odwiedź stronę autora
Nagash



Dołączył: 11 października 2004
Posty: 164
Skąd: A z kąd ja mam wiedzieć ??

Wysłany: 29 stycznia 2005     Legenda Ervandoru Odpowiedz z cytatem

Od 14 do 18 Blossonthal


Droga wydawała się dłuższa niż było na mapie, nekromanty nie ruszały ani piękne tereny rozciągające się pod nim ani spalone, opustoszałe wioski, których mieszkańcy uciekli w obawie przed wojskami przeciwnika. Mijał fort Damarys, który wydawał się ostatnią linią ratunku dla Azadaru i króla.
Leciał kilka dni aż w końcu doleciał do wioski Morngram. Zatrzymał się tam na chwilę, aby zapytać o drogę i tym podobne, po czym ruszył dalej na koniu a smoka odesłał do domu. Po dniu drogi dojechał wreszcie do wrót Azadaru a gdy pokazał depeszę strażnicy wpuścili go bez większych problemów. Przed bramą pałacu stało pełno rożnych magów, czarodziei, szamanów. Nie zwracając na nich uwagi stanął w kolejce bez słowa.

___________
Śmierć to dopiero początek życia...... tego drugiego .....
    Powrót do góry     Odwiedź stronę autora
Hellburn



Dołączył: 27 maja 2004
Posty: 164
Skąd: z pustynnych rejonów Bracady

Wysłany: 29 stycznia 2005     Legenda Ervandoru Odpowiedz z cytatem

20 Blossonthal

Bubeusz podszedł do siedzącego i zmęczonego walką ifryta, pomógł mu wstać.
- Dzięki za pomoc - mruknął Hellburn.
- Skąd tu się wzięłeś ?! - zapytał dysząc Friston.
- Śledziłem was odkąd rozstaliśmy się na ulicy. Musiałem mieć pewność...
- Pewność że ?? - zapytał podejżliwie Mag z AvLee.
- Pewność że mam do czynienia z doświadczonymi czarodziejami a nie nowicjuszami - dokończył Łowca głów.
- Pfff - burnkął Bubeusz - my nowicjuszami ? dobre sobie...
Hellburn zamilkł. Wbił wzrok w trawę i zaczął nad czymś rozmyślać. Friston wziął Bubeusza na bok i zaczęli cicho rozmawiać.
- Coś mi tu śmierdzi - szepnął Friston - Jakoś dziwnie wrogo jest do nas nastawiony ale nam pomaga...
- To może być haczyk - odszepnął Biały Mag.
- Może... hmm... śledził nas... powinniśmy go zauważyć... trzeba zachować do niego dystans i być ostrożnym...
Bubeusz skinał głową na potwierdzenie. Wrócili do Ifryta, który nadal wpatrywał się pustym wzrokiem w trawę. Odpoczęli chwilę i postanowili wracać do miasta. Na przodzie szli obaj magowie, za nimi Hell. Prowadzili poważną konwersację na temat konstelacji... nagle Bubeusz zatrzymał się i popatrzył blado na maga z Avlee.
- Wziąłeś amulet??!! - krzyknął.
- Nie, myślałem, że ty go masz ! - odpowiedział ze zdziwieniem w głosie Friston. Popatrzyli na siebie porozumiewawczo po czym spojrzeli do tyłu. Ifryta już nie było...

___________
Damn!
    Powrót do góry     Odwiedź stronę autora
Destero



Dołączył: 6 listopada 2004
Posty: 164
Skąd: Przybywamy z wielu miejsc... zdążamy do jednego...

Wysłany: 30 stycznia 2005     Legenda Ervandoru Odpowiedz z cytatem

18 Blossonthal (Kwiecień) 1276r. ery II

Poczuł szarpnięcie...
-Myślisz, że nie żyje? - głos wydawał się znajomy
-Nie - odezwał się ktoś grubym ochrypłym głosem - oddycha.
-Ślepy? - powtórzył pierwszy mężczyzna - Zobaczcie na opaskę na oczach.
-Zdejmij ją przekonamy się...
Destero spiął mięśnie na te słowa. Natychmiast usunął wszelkie bariery mentalne przygotowując się na walkę:
-Zostaw go - powiedział ochrypły - Nie mamy na to czasu. Armia zachodnia kieruje się na Rockdale i nie możemy tracić czasu na takich jak on jeśli chcemy ich ostrzec w czas.
-Co prawda to prawda... jak myślisz? dokąd pójdziemy...
Mężczyzna urwał nagle gdy dłoń Destero wystrzeliła w zatrważającym tępie w stronę jego gardła i zacisnęła się na nim ze straszliwą siłą. Pozostali dwaj mężczyźni odskoczyli przerażeni widząc wybałuszone z braku tlenu oczy swego towarzysza. Dał się słyszeć trzask kości i mężczyzna trzymany przez Destero padł na ziemię z roztrzaskaną tchawicą:
-Bogowie! - wrzasnął przysadzisty i wąsaty - Jolee! Zabiłeś Jolee'ego bydlaku!
Destero podniósł się spokojnie nie zważając na pełne przerażenia krzyki. Zobaczył jak jeden z mężczyzn wyciągnął widły, a drugi prosty i zardzewiały miecz. Obydwoje trzymali broń nieporadnie jak dzieci i gdyby mógł Destero z pewnością parsknąłby śmiechem na ten widok.
-Jest bez broni - warknął mężczyzna z widłami - zabijmy bydlaka!
-Zapłacisz za Jolee'ego śmieciu!
Mężczyzna z widłami rzucił się na Destero unosząc broń nad głową i szarżując prosto na niego. Destero nie chciał ich zabijać.... musiał się pożywić po użyciu umiejętności z ostatniej nocy. Wyciągnął ręce przed siebie, kierując je w obydwu biegnących już na niego mężczyzn. Z długich rękawów jego płaszcza wyleciały malutkie pociski, które trafiły obydwóch przeciwników w rzepki kolanowe. Mężczyźni zwalili się na ziemię w mgnieniu oka klnąc i krzycząc straszliwie. Destero zdjął powolnym ruchem opaskę z oczu, a mężczyźni natychmiast przestali się szamotać. Wyraz wściekłości na ich twarzach zamienił się w przerażenie, a groźby w krzyki rozpaczy kiedy wyrwał im dusze z ciał.

***

Kilka minut później Destero ze szczytu klifu obserwował olbrzymie stado ptaków kierujące się... nie... podążające za Zachodnią Armią, w jego stronę. Spojrzał na Rockdale, które było już zgubione i obrócił się na północ:
-A więc została ta droga...
Rzucił się biegiem przed siebie, kierując się pospiesznie w stronę fortu Damarys.

___________
Paradoxically, sins one can consider as forgiven are those he can't forgive himself... kore no nindo da
    Powrót do góry     Odwiedź stronę autora
Nagash



Dołączył: 11 października 2004
Posty: 164
Skąd: A z kąd ja mam wiedzieć ??

Wysłany: 30 stycznia 2005     Legenda Ervandoru Odpowiedz z cytatem

18 Blossonthal (Kwiecień) 1276r. ery II

Po długim czasie oczekiwania w kolejce doszedł do komnaty królowej, został niechętnie wpuszczony do środka, ale jednak. Królowa była w ciężkim stanie. Ledwo co zdołał się jej przyjrzeć, gdy do komnaty wszedł król. Wpadł we wściekłość na widok nekromanty.
-Czego tu chcesz?? Moja żona potrzebuje lekarza a nie kogoś, kto ją ożywi!! Wynoś się stąd albo wezwę straż.
-Królu obawiam się że to nie jest choroba, która atakuje ciało tu nie pomoże żaden lek ani żadne zioła. Tu potrzebny jest pewien amulet.
-Tak, a ty pewnie go masz przypadkowo w kieszeni i mi go odsprzedasz za małą opłatą?? Tak?? - wrzeszczał król.
-Nie.. Ale wiem gdzie go zdobyć i jeżeli ktoś wyruszy ze mną to go zdobędę - odpowiedział Lisz.
-Na pewno!! Nie pozwolę dotykać mojej żony jakiemuś szkieletowi!! Wynoś się stąd!! Straż wyprowadzić go!! - wrzasnął król a po chwili do komnaty wbiegły straże i wyprowadziły arcylisza. Mógłby ich zabić, ale wtedy król na pewno by mu nie zapłacił. Po wyjściu z pałacu wyruszył w stronę bramy wyjściowej.

___________
Śmierć to dopiero początek życia...... tego drugiego .....
    Powrót do góry     Odwiedź stronę autora
Bubeusz



Dołączył: 13 lipca 2004
Posty: 164
Skąd: a żebym to ja sobie przypomniał... :)

Wysłany: 31 stycznia 2005     Legenda Ervandoru Odpowiedz z cytatem

20/21 Blossonthal

-Wracaj tu, piekielniku!!- wrzasnął wściekły Bubeusz w stronę lasu.
-Co ty robisz, zgłupiałeś!?- zganił go Fristron. Przecież i tak cię nie posłucha, a w lesie jest pełno wilków i innych stworzeń...- urwał patrząc jak mag wykonuje jakieś dziwne ruchy swoją laską. Nagle z kryształu wystrzelił błyszczący promień i pomknął pomiędzy drzewami w głąb lasu. Rozświetlił całą pobliską okolicę, rzucając blask na mchy, pnie i krzewy, które ukryte w gąszczu nigdy jeszcze nie widziały tak mocnego światła. Przez moment w głębi lasu błysnęła malutka ognista plamka.
-Tam jesteś, psotniku! czekaj, niech no ja cię dorwę...- rzekł mściwym głosem czarodziej i zostawiając Fristrona pobiegł w las.
-Co ty robisz? Czekaj! Ranny jeszcze jestem!- krzyczał za nim Fristron, lecz zamilkł przestraszony, gdyż chmury odsłoniły czerwony księżyc w pełni, a z daleka dobiegło go echo czyyichś zawodzeń. "Wilki?!"- pomyślał mag z Avlee i wstał szybko, wyciągając broń. W czerwonym świetle księżyca zobaczył białą sylwetkę Bubeusza, mknącego między drzewami, lecz wkrótce zniknął i on. Fristron został sam na sam ze swoimi myślami. Wycie odezwało się znowu, tym razem dużo bliżej.
-Pewnie wyczuły zapach krwi...- pomyślał mag i zaczął iść w stronę miasta, żeby jak najbardziej oddalić się od zwłok Kary i jej pomocnika. Kiedy tak szedł, chmury zakryły księżyc i dookoła zapanował nieprzenikniony mrok. Nagle poczuł na sobie czyjś wzrok. Obejrzał się gwałtownie za siebie i ujrzał wpatrzone w niego czerwone ślepia. Wilk skoczył na niego, zorientowawszy się, że został zauważony, lecz Fristron w ostatniej chwili zdołał wsadzić mu swoją laskę w zęby. Szybko wypowiedział zaklęcie i przez różdżkę przepłynęła energia, rażąc niemiłosiernie wilka, który po jakimś czasie padł oszołomiony na ziemię. Fristron odetchnął z ulgą, kiedy nagle zobaczył kolejne czerwone błyski koło niego. Szybko otoczył się aurą i począł razić wilki magicznymi strzałami, czując, że jest zbyt słaby na użycie czegoś mocniejszego. udało mu się powybijać wszystkie i wtedy zużył ostatnią czastkę mocy. Aura prysła, a Fristron padł wyczerpany na ziemię. Nagle poczuł na nodze ciepły oddech. Odskoczył przerażony i ujrzał, że pierwszy wilk otrząsnął się po elektrycznych drgawkach. Poszukał szybko wkoło siebie czegokolwiek do obrony, lecz było juz za późno. Wilk rzucił się na swoją ofiarę. Fristron skulił się i zamknął oczy, czekając na śmiertleny atak. Poczuł, jak krew obryzgała mu twarz. Usłyszał ciche charczenie wilka i szuranie w agonii łapami po ziemi. Otworzył zdziwiony oczy i ujrzał nad sobą twarz Bubeusza.
-Żyjesz?! Zyjesz?!- mag potrząsał nim energicznie.
-Żyję, żyję... Ale lepiej sprawdź.- odrzekł, nie wiedząc co się dokładnie stało.
Bubeusz zaczął opatrywać mu rany, nieustanie przepraszając, przeklinając swoją głupotę i ciągle obiecując, że już nigdy nie zrobi czegoś równie głupiego.

***

21 Blossonthal

Słońce świeciło wesoło, oblewając okolicę ciepłym blaskiem. Magiczny duet przekroczył bramy Azaradu. Magowie szli szybkim krokiem po uliczkach, rozmawiając o wydarzeniach ostatniej nocy. Bubeusz opowiedział Fristronowi, że pobiegł za ifrytem, lecz pomylił się troszkę w ocenie odległości i mimo rzucanych czarów, nie udało mu się go dogonić.

___________
Caveant consules ne quid detrimenti IJB capitat ;)
    Powrót do góry     Odwiedź stronę autora
Klaang



Dołączył: 19 stycznia 2005
Posty: 164
Skąd: a nie powiem...

Wysłany: 31 stycznia 2005     Legenda Ervandoru Odpowiedz z cytatem

19 Blossonthal (Kwiecień)

- Te duży! – krzyknął ktoś – Czekaj!
- Do mnie mówisz dobry człowieku? – zdziwił się Klaang widząc pękatego jegomościa w zielonym kubraku, zielonych portkach i jednakowoż zielonej czapce z piórkiem, wychodzącego się zza pagórka.
- No. Mówię nie? – wyseplenił obcy – Suchaj no. Żonkil jestem. Bard. – dodał pokazując dziurawą lutnię jaką na sznurku nosił.
- W czym mogę ci pomóc? – spytał Klaang
- Te. Nie widziałeś takiego siwego, ponurego? Miecz na plecach nosi... Kamrat mój, ale gdzieś się w pobliskim lesie zaszył z tą swoją czarodziejką... Widziałeś? – seplenił obficie plując bard
- Obawiam się że nie, zacny bardzie...
- Dzięki. To ja szukam dalej... Do lasu tędy? Miłej drogi. – mruknął wyraźnie niezadowolony z odpowiedzi Żonkil i poszedł w swoją stronę.
- Naprawdę dziwnych ludzi można spotkać wędrując po łąkach Alanzyr – pomyślał Klaang z rozbawieniem. Poprawił topór zawieszony na plecach i wolnym krokiem ruszył przed siebie. Zgodnie z instrukcjami jakie otrzymał od hobbitów w Harrow, ruszył na północny wschód, do tajemniczego kręgu kamieni, znajdującego się nieopodal miasta..
- Pozwiedzamy zabytki, a potem pójdziemy do Azaradu, dobrze? – powiedział cicho drapiąc mocno Orana za uchem – Dowiemy się wreszcie co się dzieje z królową Demeris, bo z tego co mówili, to objawy ma niepokojąco znajome...
Po kilku godzinach marszu, Klaang zauważył dziwną rzecz. Uderzyła go... cisza. Nawet ptaki nie śpiewały.
- Chyba w dobrą stronę idziemy, przyjacielu... – mruknął Klaang pod nosem – Nawet roślinność jakaś taka dziwna się robi... – dodał patrząc na wyschnięte kikuty krzaków i spaloną słońcem (?) trawę. Kiedy wraz Oranem wyszedł na pagórek ujrzał wielki krąg czarnych kamieni. Widok ten był piękny i przerażający zarazem. Kilkumetrowe, czarne obeliski ustawione w okrąg pokryte były runami, choć ich sensu Klaang nie mógł się nawet domyślać. Przerażający natomiast był fakt, że wokół kręgu kamieni nie było najmniejszych śladów życia. Jałowa ziemia. Nic więcej.

Kiedy Klaang podszedł bliżej do kręgu poczuł nieprzyjemne wibrowanie Thorrena zawieszonego na plecach. Początkowo nie zwrócił na nie uwagi, ale im bliżej podchodził do czarnych obelisków tym silniejsza była reakcja jego magicznego topora. Kiedy dotknął jednego z kamieni usłyszał szum wydawany przez broń.
- Co jest...? – spytał sam siebie zdejmując topór z pleców najszybciej jak tylko potrafił, kiedy ten, choć nie powinien, zaczął go parzyć. – Oran, zostajemy... Chyba znaleźliśmy to czego szukaliśmy – dodał w stronę psa. Odpowiedziało mu ciche warczenie.
- Tak. Ja też to czuję... Coś się zbliża.

___________
Zasada 18 - ...
    Powrót do góry     Odwiedź stronę autora
Thurvandel



Dołączył: 8 listopada 2004
Posty: 164
Skąd: inąd

Wysłany: 31 stycznia 2005     Legenda Ervandoru Odpowiedz z cytatem

17 Blossonthal/Kwiecień MCCLXXVI roku II ery

- Podjazd... - wydyszał zwiadowca - na oko dwustu pancernych ... walą prosto na nas...
- A zatem szykuje się bitka - mruknął porucznik Thamont - dobra jest wojaki... ruszać tyłki. Wozy w krąg, baby i konie w środek...
Thurvandel porwał szybko jeden z krótkich mieczy i rozsiadł się wygodnie na tyłach lazaretowego wozu. Na przeciw siedziała Elia, zapatrzona w przebiegające po niebie chmury, nic sobie nie robiąc z powszechnego zamętu, w jej oczach pojawiła się bezgraniczna obojętność.
Oficer w czarnym, posrebrzanym wamsie komenderował z siodła wielkiego bojowego rumaka. Wozy sprawnie zsunięto i połączono, zamykając wewnątrz kręgu konie, ekwipunek i co bardziej słabowitych cywilów. Pikinierzy Brola obasadzili front barykady, piki osadzając drzewcem głęboko w ziemi. Z jednego z wozów odrzucono płachtę. Na wozie jak się okazało, wieziono całkiem spory arsenał, głównie długie hakowate gizarmy i lekkie kusze. .Kusze rozdano co rozsądniejszym żołdakom, gizarmy ponasadzano na barierę wozów tak, by stanowiły zaporę dla nacierającej kawalerii. Jezdni z chorągwi porucznika sformowali się w niewielki oddzialik poza szańcem. Wszystko to zajęło raptem pięć minut. Nad gościńcem zawisło grobowe milczenie, wszyscy nasłuchiwali. Ciszę poranka przerywał jedynie beztroski świergot ptaków i szum otaczającej puszczy. W oddali nad traktem wzbił się tuman kurzu, ziemia zaczęła drżeć, obrońcy mocniej zacisnęli dłonie na drzewcach pik i rękojeściach mieczy. Wśród tumanów kurzu zaczęły majaczyć szare sylwetki jeźdźców.
- Napiąć kusze - ryknął Thamont
Biało-zielone płaszcze łopotały w szaleńczym pędzie
- Strzelać na rozkaz
Tętent zagłuszał myśli
- Piki o ziemię.
Stalowa ściana wyszczerzyła ostre kły
- Cel
Dwie kusze puściły, bełty odbiły się bez szkody.
- Wytrzymać
Skronie obrońców pokryły się zimnymi kropelkami potu.
- Strzał
Z wozów sypnęły się bełty, kilku jeźdzców stoczyło się z siodeł. Ściana dopadła barykady, gizarmy i piki bezlitośnie wbiły się w ciała wierzchowców, stal zaśpiewała dźwięcznie, powietrze przeszył dziki wrzask bólu. Masa jeźdźców naparła na szaniec. Ku przerażeniu obrońców, obok kwiku koni, krzyku ludzi i brzęku żelaza, w uszy wdarł się odgłos ten najmniej porządany. Trzask łamanego drewna. Wozy nie wytrzymały. Drewniana bariera pękła, jeźdźcy przedarli się przez zaporę, niosąc śmierć, krew i... utknęli. Nie wystarczyło impetu, by rozbić całkowicie krąg wozów. Tarczownicy Grydwika doskoczyli kłębowiska. Rozpoczęła się regularna walka na miecze i topory, jednak ostrza z trudem przechodziły przez ciężkie zbroje pancernych, a wierchowce dawały atakującym znaczną przewagę w starciu. Widząc, że sytuacja pogarsza się coraz bardziej, Thamont skoczył na pomoc wraz ze swym oddziałem kawaleri. Potyczka wrzała w najlepsze.
Thurvandel tymczasem, ogarnąwszy sytuację, skoczył na pomoc trzem wojakom, rozsuwającym tylne wozy, by wyprowadzić ze środka kręgu ludzi i konie. Przetoczyli szybko dwa wozy na bok, gdy wtedy uderzyła na nich dwójka konnych. Elf bez zastanowienia porwał najbliższą gizarmę i dał nura pod wóz, żołnierze przyparci do ściany wozu podjęli walkę. Pierwszy padł rozszczepiony ciężkim, kawaleryjskim toporem, dwóm pozostałym udało się ściągnąć z konia jednego z pancernych i przypartego do ziemi, zadźgali sztyletami, kłując na oślep pomiędzy przyłbicę, a napierśnik. Drugi jeździec nie czekając na swoją kolej, wkomponował swym toporzyskiem żołdaków w podłoże i ruszył z powrotem w środek bitewnego zamętu. Thurvandel korzystając z powszechnego braku zainteresowania jego osobą dopadł do swojego wozu i porwał z kozła swój kuferek i torbę. Po chwili zastanowienia wziął jeszcze napiętą kuszę, tak coby dla bezpieczeństwa. Ostrożnie przemknął do wozu lazaretu i zabrał swoją torbę z ekwipunkiem. Zgiełk bitwy wzmógł się. Oddział Thamonta wściekłą szarżą zdołał wypchnąć Książęcych z kręgu barykady. Piechurzy starali się zablokować wyrwę w barierze, zsuwając sąsiednie wozy. Oddział porucznika topniał w oczach. Elf nie przyglądał się dłużej potyczce. Zarzucił torbę na ramię i ruszył wzdłuż przeciwległej ściany szańca, by jak najszybciej dopaść skraju gościńca. Kilkanaście metrów dalej grupa tarczowników pod komendą Brola starała się niepostrzeżenie przeprowadzić ludzi na skraj lasu. Szło im wcale sprawie, choć niekoniecznie niepostrzeżenie. Grupa konnych wyrwała się z zamętu walki i uderzyła wprost na nich. Po krótkim ścięciu z wojakami, rozpoczęła się rzeź. Pancerni cięli każdego kto się nawinął. Piesi nie mieli szans uciec przed jeźdźcami. Zginęli wszyscy.
Widząc, że sytuacja nie jest za ciekawa, Thurvandel doskoczył gniadej klaczy, kłusującej w najlepsze wśród trupów i porozrzucanego oręża. Dotychczasowy właściciel nie wyraził sprzeciwu. Zapewne dlatego, że był martwy. Elf znalazłwszy się w siodle, ruszył dzikim cwałem ku granicy lasu. Dwaj rycerze puścili się za nim w pogoń, jednak ciężkie zbroje, znacznie opóźniały pościg. Medyk zniknął wśród leśnej gęstwiny.

Tymczasem z kłębowiska podniósł się tryumfalny okrzyk. Oddział książęcy rozbił ostatecznie wozową zaporę i rozproszył obrońców, w których dopiero teraz morale całkowicie upadło. Rozpoczęli paniczną ucieczkę. Piesi nie mieli szans uciec przed jeźdźcami.

___________
There are three kinds of people on this world. These who can count and these who cannot.
    Powrót do góry     Odwiedź stronę autora
Nagash



Dołączył: 11 października 2004
Posty: 164
Skąd: A z kąd ja mam wiedzieć ??

Wysłany: 31 stycznia 2005     Legenda Ervandoru Odpowiedz z cytatem

18-19 Blossonthal
Lisz Nagash był zirytowany. Zamierzał udać się do mrocznej Dark Keep w poszukiwaniu cennego dla niego przedmiotu, a poszukiwanie leku dla królowej miało być jedynie przykrywką, która miała zwabić głupców potrzebnych mu do wykonania zadania. Oczywiście wiedział, że jeśli powinno szukać się leku na dolegliwość królowej to najlepszym miejscem gdzie można tego dokonać była właśnie Dark Keep. Nie miało to jednak znaczenia. Los królowej niewiele go obchodził, ale potężni magowie którzy przybyli do Azarad celem uleczenia królowej Demeris mogli okazać się wartościowymi sprzymierzeńcami.
-Ignoranccy głupcy - zawarczał przez zęby Nagash - Pójdę sam jeśli nie będę miał wyboru.
Dystans jaki dzielił go od pustyni Daishad nie był wcale taki daleki dzięki pewnej rzeczy, o której wiedział. Postanowił wyruszyć na północ. Najszybsza droga prowadziła z tajemniczego miejsca w pobliżu wioski niziołków Harrow. Przez całą drogę ku bramie Azaradu Nagash klnął pod adresem króla i jego ignorancji.
-Okazja na ulecznie królowej - warczał - i na dodatek możliwość zbicia fortuny.
-Fortuny?
Nagsh odwrócił czaszkę w stronę, z której dochodził głos. Stała tam kobieta... nie... nie kobieta. Nagash wyczuł to na odległość. Mieszkaniec piekielnych odmętów... wygnany czy posłany? Tak czy siak mogła stanowić godnego współpracownika... może nawet nie narzędzie w jego rękach. Postanowił obudzić jej zainteresowanie:
-I to dużej - podjął klekocząc zębami przy każdym słowie - niewyobrażalnie...
-Wystarczy - przerwała mu demonica - jestem zainteresowana liszu. Oszczędź sobie kolejnych prób kuszenia mnie. Powiedz lepiej co oferujesz.
Szczęka Nagasha wygięła się w krzywym uśmiechu.
-Wyprawa... niebezpieczna. Ja mam swoje powody, a ty możesz mieć swoje, o których nie musisz mi mówić. Wyruszamy na Daishad.

-Byłam już tam. Znam trochę pustynię.
-Tym lepiej - zaklekotał lisz - będziesz cennym towarzyszem podróży. Witaj na pokładzie. Wyruszymy kiedy tylko...
-Już jestem gotowa, wynajmę jedynie konia i możemy ruszać - oznajmiła, po czym wyruszyła w poszukiwaniu odpowiedniego wierzchowca. Po chwili wróciła na czarnym koniu. Nagash nie preferował żywych koni więc ożywił sobie jakiegoś.

***

Jechali przez kilkadziesiąt godzin, szybkim galopem praktycznie nie odpoczywając, aż wreszcie zauważyli wioskę Harrow.
-Gdzie teraz - spytała go demonka.
-Znam skrót.
-Ale przecież ta droga tam nie prowadzi
-Wiem. Bądź cierpliwa. Niedługo będziemy na pustyni.
-No dobra, ale mam nadzieję, że nic więcej przede mną nie ukrywasz - rzuciła z pretensją w głosie Ashanti
-Nie, nie, to ostatnia rzecz której nie wiedziałaś - odpowiedział jej nekromanta patrząc w inną stronę, aby nie kłamać jej prosto w oczy.

Słońce wreszcie wzeszło a podróżnicy dojechali na wzgórze, z którego było widać wielki kamienny krąg. Wokół niego nie rosła nawet trawa. Wyglądało to tak jakby ziemia była wypalona.

___________
Śmierć to dopiero początek życia...... tego drugiego .....
    Powrót do góry     Odwiedź stronę autora
Destero



Dołączył: 6 listopada 2004
Posty: 164
Skąd: Przybywamy z wielu miejsc... zdążamy do jednego...

Wysłany: 1 lutego 2005     Legenda Ervandoru Odpowiedz z cytatem

18 Blossonthal 1276r. II ery

Biegł na północ z zatrważającą prędkością. Nie miał zamiaru oszczędzać nowo nabytych sił. Jego płaszcz rozpostarł się na górskim wietrze, a kaptur zsunął się z głowy ukazując, młodą twarz z opaską na oczach i krótkimi czarnymi włosami. Gdyby mógł byłby wściekły... ale on nie był zdolny do żadnych uczuć.

Adriel go oszukał.

Wizja, którą ukazał mu demon podczas podróży statkiem do Alderman, był fałszywa. Przedmiot nie znajdował się na zachodzie, a na północy i był zagrożony. Destero przeskoczył wielkim susem głęboką przepaść i wylądował po drugiej jej stronie nawet nie zwalniając. Biegł tak bardzo długo nie czując nawet zmęczenie i choć zdawał sobie sprawę z konsekwencji jakie poniesie, gdy bariery ponownie opadną, to nie mógł się teraz zatrzymać. Gnał w błyskawicznym tępie, lawirując pomiędzy postrzępionymi skałami i przeskakując szerokie rozpadliny, zupełnie jakby były drobnymi pęknięciami. Kiedy księżyc wzniósł się nad horyzontem, oświetlając świat czerowną poświatą, on opuszczał już masyw górski Mak Kordal i kierował się nie zwolniwszy nawet w stronę Azarad.

***

20 Blossonthal 1276r. II ery

Rankiem drugiego dnia szleńczego sprintu Destero zaczął odczuwać zmęcznie. Mentalne bariery, które zdołał usunąć dzięki esencjom życiowym dwójki chłopów, zaczynały ponownie zapadać. Wiedział, że szukanie kolejnego posiłku nie będzie miało żadnego sensu, bo straci na to dużo czasu, a dodatkowo i tak nie zwiększy to szybkości jego podróży... Jego ręka powędrowała ku opasce na oczach. Gdy tylko delikatnie ją odchylił usłyszał złowróżbne szepty Adriela. Zignorował je i jednym szybkim ruchem zerwał kawałek materiału z twarzy. Momentalnie przystanął i zatoczył się pod siłą mentalnego szturmu demona. Jednak Adriel w dalszym ciągu był znacznie osłabiony długą podróżą z południa do Ervandoru toteż Destero oparł się atakowi i po chwili odzyskał panowanie nad ciałem. Poczuł przypływ niewiarygodnej siły w kończynach gdy rzucił się ponownie do biegu, nękany szeptami demona.

***

22 Blossonthal 1276r. II ery

Cztery dni w bezustannym biegu. Destero był wycieńczony, ale jednak osiągnął cel podróży. Brama Azarad majaczyła w oddali, a mury miasta odbijały czerwoną poświatę Korony Świata i Księżyca. Wiedział, że tu znajdzie dwójkę, która, zgodnie z relacjami Adriela wiedziała gdzie znajduje się pożądany przez niego przedmiot. Medalion z wyrytym na nim symbolem w kształcie czerwonego diademu. Przypomniał sobie obraz dwójki magów, jednego w białych szatach, służącego oparciem drugiemu, mocno zranionemu. Przypomniał sobie też ich imiona... Fristron i Bubeusz. To jednak będzie musiało poczekać do momentu, aż nie wyrwie duszy z ciała przynajmniej jakiegoś nic nie wartego żebraka... ale potem ich znajdzie i namówi, siłą lub słowem, do współpracy... czyli oddania mu medalionu.

___________
Paradoxically, sins one can consider as forgiven are those he can't forgive himself... kore no nindo da
    Powrót do góry     Odwiedź stronę autora
Fristron z Avlee



Dołączył: 27 października 2004
Posty: 164
Skąd: Fristotele - zgadnij po nicku :)

Wysłany: 1 lutego 2005     Legenda Ervandoru Odpowiedz z cytatem

Popołudnie, 21 Blossonthal (Kwiecień), MCCLXXVI r. Drugiej Ery

Fristron powędrował do szpitala miejskiego, wspierany ramieniem Bubeusza. Bądź co bądź został zaatakowany przez Nosferatu, słyszał wycie Bruxy, wyczerpał energię magiczną, a wilk zdążył wyszarpać mu kawałek ręki. Nieprzytomny usłyszał, jak pielęgniarka mówi o koniecznej operacji, o pomocach magicznych, olejkach i maściach, o wielu innych rzeczach. Był to dla niego niebiański głos...
Poznał ów głos.
To był głos Kary.
Otworzył oczy. Spojrzał na pielęgniarkę...
Nie, to nie ona - pomyślał. Myśl ta jednak nie przyniosła mu ulgi. Raczej zawód...

***

Noc, z 21 na 22 Blossonthal (Kwiecień), MCCLXXVI r. Drugiej Ery

Sen.
W jego życiu mogłoby nie zaistnieć już nic więcej. Nic więcej, poza snem. I wizjami. Dwoma wizjami.
Znów widział Karę. Zbliżała się do niego. Była za blisko. Za blisko...
Pocałowała go. I ugryzła w szyję...
Obraz zmienił się.
Zakapturzona postać szła ku bramom Azaradu. Nagle odchyliła kaptur. Zobaczył opaskę na młodej twarzy. Postać zdjęła ją. Ujrzał oczy. Najbardziej przerażające oczy na świecie...
Oczy, od których się umierało.
Zbudził się. Był w miejskim szpitalu.
Co za ulga... Nie pamiętał już widoku tych oczu...

___________
Nie ma na tym świecie altruistów. Są ci, którzy ich udają i ci, którym udawanie weszło w nawyk.
    Powrót do góry     Odwiedź stronę autora
Bubeusz



Dołączył: 13 lipca 2004
Posty: 164
Skąd: a żebym to ja sobie przypomniał... :)

Wysłany: 2 lutego 2005     Legenda Ervandoru Odpowiedz z cytatem

21-22 Blossonthal

Bubeusz podniósł wzrok znad książki i spojrzał na Fristrona.
-Coś sie stało?-
-Nie, nic...- odrzkł tamten i odwrócił się na bok, żeby mag nie zobaczył kropli potu na jego czole.

Bubeusz siedział całą noc koło łóżka, przy okazji czytając magiczne księgi. Niestety mimo dogodnych warunków, leczenie nie trwało tak szybko, jak się spodziewał biały czarodziej. Następnego dnia przeczytał całą księgę. Nazajutrz rano wybrał się do miasta, szukając jakiejś uzdrowicielki bądź uzdrowiciela, żeby przyspieszyć nieco regenerację Fristrona. Obawiał się, że mają coraz mniej czasu na rozwiązanie tej zagadki. Biegał po mieście, lecz prości ludzie nie mogli mu pomóc. Do pałacu króla nie chcieli go wpuścić, a tam prawdopodobnie przebywali właśnie wszyscy uzdrowiciele z okolicy. Bubeusz już zaczynał tracić nadzieję, kiedy w tłumie ujrzał czarną sylwetkę. Nikt nie ubierał się na czarno, więc serce zabiło mu mocniej. Pobiegł do postaci w czarnym płaszczu i wydyszał bez żadnego powitania:
-Znasz się waść na leczeniu?- na te słowa Destero zatrzymał się nagle i gdyby mógł, na pewno zdziwiłby się piekielnie.

___________
Caveant consules ne quid detrimenti IJB capitat ;)
    Powrót do góry     Odwiedź stronę autora
Dragonthan



Dołączył: 27 września 2004
Posty: 164
Skąd: Smokozord --> twierdza Gorlice

Wysłany: 2 lutego 2005     Legenda Ervandoru Odpowiedz z cytatem

22 Blossonthal Wieczorem
Dragonthan wszedł do komnaty gdzie siedział król przy stole.
- Zdajesz sobie sprawę z powagi sytuacji...
- Tak wasza wysokość... ten smok jest dziwny, gdyż w tej części świata nie ma takich...
- Masz się go pozbyć
- Potrzeba czasu...
- Nie mamy czasu! Moja żona ledwo co żyje... wojna zbliża się z zachodu... a smok pustoszy nasze wioski... musimy pozyskać zaufanie chłopów, aby zwołać pospolite ruszenie...
- To nie jest zwykły smok, to jest błękitny smok, on...
- Jesteś przecież łowcą tych bestii !!! Przestań mi tu marudzić !!! Nie po to cie tu sprowadziłem !!!
Drag wyprostował się i wziął głęboki wdech.
- Nie zrozum mnie źle, ale nigdy nie mieliśmy do czynienia ze smokiem... och moja głowa... idę się położyć... a ty drogi łowco, musisz się z tym uporać jak najszybciej... nie mamy zbyt wiele czasu...
Król wyszedł z komnaty, kierując się do sypialni, by odpocząć trochę od nawału spraw. Drag podszedł do okna i patrzył w stronę dziedzinca. Czerwona poświata zaczęła już dawać swe oznaki. Powoli zanikały inne kolory. Drag wyszedł z komnaty i zkierował się do bramy głównej. Wyszedł z zamku głównego i skierował się do najbliższej karczmy "Pod Czarnym Nożem" i wynajął pokój na noc.

___________
Wróg u Bram...
    Powrót do góry     Odwiedź stronę autora
Klaang



Dołączył: 19 stycznia 2005
Posty: 164
Skąd: a nie powiem...

Wysłany: 2 lutego 2005     Legenda Ervandoru Odpowiedz z cytatem

19/20 Blossnothal (Kwiecień)

Kiedy Nagash i Ashanti podjechali bliżej zobaczyli, że nie są koło kręgu sami. Z daleka uśmiechał się do nich potężnego wzrostu barbarzyńca.
- A temu co? – pomyślał Nagash – Do lisza się uśmiecha... Głupi czy co?
- Kim jesteś? – spytała Ashanti rozbawiona zdziwieniem Nagasha – I co wyprawiasz z tym toporem?
Barbarzyńca bezskutecznie starając się schować nadal płonący magią topór za plecami rzekł z zakłopotaniem:
- Jestem Klaang syn Krageena, dobrzy lu... khem... drodzy podróżnicy... – poprawił się widząc, że nie z ludźmi ma do czynienia – Za namową hobbitów z pobliskiego Harrow postanowiłem nieco pozwiedzać zabytki – kontynuował z uśmiechem zakłopotania – ale kiedy się tutaj zbliżyliśmy, mój topór zaczął się dość dziwnie zachowywać... No i ze wstydem przyznaję, że nie za bardzo potrafię sobie z tym poradzić.
- My... się zbliżyliśmy? – spytała zdziwiona Ashanti rozglądając się wokół kręgu – Przecież tu nikogo nie ma...
– Racz się odwrócić pani... To jest mój przyjaciel... Oran.
Ashanti kiedy zobaczyła za sobą ogromnego, obnażającego kły psa, aż podskoczyła w siodle. Nie to żeby się bała, ale zaskoczenie było ogromne. – Jak tak ogromne zwierzę zdołało się zaczaić... I dlaczego go nie wyczułam? – pomyślała przeklinając w duchu demonie zmysły, które ją zawiodły
– Nie obawiaj się pani. Nic ci nie zrobi. – kontynuował Klaang przyglądając się ze zdziwieniem zachowaniu psa. Wiele razy mieli do czynienia z „nieludźmi”, ale tak jawną wrogość wobec kogokolwiek Oran okazywał po raz pierwszy.
- Bezpieczniej będzie dla niego jak przestanie się na mnie szczerzyć – odparła demonka, z dobrze udawanym spokojem czując się wyraźnie nieswojo w obecności monstrualnych rozmiarów zwierzęcia.
W międzyczasie Nagash zszedł ze swojego ożywionego konia. W momencie kiedy koński kadawer stracił fizyczny kontakt z liszem, padł bez życia na ziemię, wzbijając w powietrze tumany kurzu. Nagash do tej pory nie odezwał się ani słowem. Ignorował zarówno obecność barbarzyńcy, jak i jego psa. Kiedy jednak ruszył w stronę kręgu, przy okazji mijając Klaanga, nadal starającego się „ujarzmić” magię topora stało się coś dziwnego. Nagash zachwiał się a po chwili odskoczył na znaczną odległość od Klaanga.
- Nawet się do mnie nie zbliżaj barbarzyńco... – zaklekotał złowrogo
Klaang szczerze zdziwiony spytał – A co się stało?
- Nie zbliżaj się do mnie z tym toporem, albo gorzko tego pożałujesz.
- Dobrze zatem. Niech się tak stanie. Nie powiedzieliście mi jeszcze kim jesteście. – odparł Klaang z uśmiechem
– Jestem Nagash. – mruknął lisz tonem jasno mówiącym, że nie zamierza bawić się w uprzejmości.
– A ja Ashanti. Miło mi cię poznać Klaangu. – powiedziała Ashanti słodkim głosem, posyłając jednak barbarzyńcy uśmiech tak zimny, że dreszcz przebiegł mu po plecach – Ale racz teraz powiedzieć swojemu pupilkowi – wskazała na Orana – żeby już dał mi spokój, dobrze?
– Oran... chodź tutaj... – powiedział cicho Klaang. Pies posłusznie podszedł do niego, nadal jednak pozostając pomiędzy Klangiem i Ashanti.
Ashanti zsiadła z konia i również zaczęła zbliżać się do kręgu.
– Może mi wreszcie wyjaśnisz o co tutaj chodzi? – spytała Nagasha z wyrzutem
– Zaraz... – odparł lisz nadal nie przerywając badania jednego z kamieni w kręgu. Zniecierpliwiona Ashanti założyła ręce na piersi i przyglądała się w ciszy.
Po kilku minutach lisz zarechotał głośno klekocząc szczęką i dotknął jednego z kamieni mrucząc jakieś tajemne zaklęcie. Runy na czarnym kamieniu natychmiast zalśniły niebieskim światłem.
– Zaczekaj Nagashu... – przerwał Klaang wyraźnie ucieszonemu liszowi
– Czego chcesz? – warknął Nagash zdekoncentrowany
- Nie wiem co zrobiłeś, ale w momencie, kiedy obudziłeś magię tego kamienia, mój topór natychmiast ucichł... – powiedział wskazując Thorrena, wokół którego falowało nagrzane powietrze.
– Nie wiem co za magia jest zaklęta w twoim toporze barbarzyńco... Racz nie przeszkadzać... – odpowiedział Nagash wyraźnie tracąc cierpliwość. Po chwili drugi z kamieni lśnił magią. Kiedy obecni tam Klaang i Ashanti spodziewali się że Nagash obudzi kolejny kamień lisz odszedł na bok i usiadł na ziemi kilka metrów od kamienia.
– Co się dzieje? – spytała Ashanti
– Zmęczyłem się nieco... – mruknął Nagash – Muszę odpocząć.
– Aż tyle sił potrzeba na otwarcie tego portalu, o którym mówiłeś?
– Tak... sporo... a... do tego jeszcze ten dryblas ze swoim toporem... Przeklęty ... topór.
– Zaczyna się ściemniać... – powiedziała Ashanti – Możesz dokończyć jutro?
– Mogę...
– No to sobie odpoczniemy przy ognisku... Klaang chodź tutaj, co tak będziesz sam siedział... – zawołała trochę głośniej w stronę barbarzyńcy.
– Z chęcią się do was przyłączę, ale obiecałem Nagashowi, że nie zbliżę się z toporem do niego, a jako, że się z nim nie rozstaję...
– Oj! Chodź tutaj dryblasie... Tylko nie używaj magii zaklętej w tym przeklętej siekierce... – zaklekotał Nagash poirytowany prostodusznością barbarzyńcy – Możesz się nam przydać...
Klaang przycupnął w kucki kilka metrów od dwójki podróżników zasłaniając twarz kapturem
– No to sobie rozpalimy ognisko... – mruknęła Ashanti a w jej dłoni pojawiła się ognista kula oświetlając jej twarz czerwonym blaskiem. Na ten widok Oran spiął się w ułamku sekundy i skoczył z zębami wycelowanymi w gardło demonki. Ashanti już miała porazić psa przygotowaną do zupełnie innego celu kulą ognia, ale nim zwierzę zdążyło na dobre wzbić się w powietrze, wydało z siebie skowyt i zatrzymało się... dwie stopy nad ziemią.
– Oran... powiedziałem spokój prawda? – mówił Klaang spokojnie trzymając ogromnego psa za skórę na karku. Jedną ręką. Ashanti aż usta otworzyła ze zdziwienia.
– Silny jesteś Klaangu... Jak na człowieka... – jąkała się wyraźnie zbita z tropu
– I szybki. Za szybki – dodał Nagash - siedziałeś spory kawałek od nas, a pojawiłeś się i złapałeś swojego pupilka za kark w mgnieniu oka. Nie jesteś człowiekiem...
– Jeden z moich przodków był elfem – odparł Klaang z uśmiechem wolnym ruchem stawiając Orana na ziemi. Kiedy zdjął kaptur oczom Nagasha i Ashanti ukazały się spiczaste, elfie uszy. – Oran będzie już grzeczny... Obiecuję... – dodał, a pies pokornie, położył się koło niego.
– Co cię tu sprowadza, pół-elfie? – spytał Nagash wyraźnie zaintrygowany postacią barbarzyńcy.
– Ćwierć-elfie dla ścisłości. –uśmiechnął się Klaang do lisza - Chciałem nieco pozwiedzać, a hobbici z Harrow powiedzieli że widoki są tutaj dość ciekawe. Jak już zresztą mówiłem – mój topór zaczął się zachowywać inaczej niż zawsze, dlatego tu zostałem, żeby się temu lepiej przyjrzeć. Potem zobaczyłem was... Jakby nie to – wskazał na leżący obok topór - już dawno maszerowałbym do Azaradu.
– Do stolicy? Po co? – spytała Ashanti bawiąc się sztyletem
– Słyszałem, że królowa niedomaga. Pomyślałem, że dowiem się więcej... Może jest jakiś sposób żeby pomóc.
– To się całkiem dobrze składa... – wycharczał Nagash – Właśnie wybieraliśmy się na Pustynię Daishad po lek na chorobę królowej. Może wybrałbyś się z nami?
– Możesz się przydać Klaangu. – dodała w zamyśleniu Ashanti – Nie wiem co Nag planuje, ale nie sądzę, że zdobycie leku będzie łatwe, szczególnie na Daishadzie. Jesteś silny. I diabelnie szybki. Byłbyś dobrym nabytkiem.
– Dlaczego nie... – mruknął Klaang – Jeśli o lek chodzi... Idę z wami.

Następnego dnia rano Nagash zaczął „budzenie” pozostałych kamieni. Z każdym kolejnym zaczynającym świecić obeliskiem zrywał się coraz silniejszy wiatr. Kiedy Nagash uruchomił przedostatni, ziemia zaczęła się trząść, a wnętrze kręgu wypełniły fale ognia.
– Ja mam tam wejść? – pomyślał Klaang widząc jak piach wewnątrz kręgu zaczyna się topić od temperatury
Kiedy Nagash sprawił, że ostatni kamień zalśnił magią... wszystko ucichło. Kamienie świeciły nadal pulsującym światłem, ale wewnątrz kręgu nie było już płomieni. Wiatr ucichł, a ziemia przestała drżeć.
- Coś poszło nie tak? – spytała Ashanti
– Wszystko jest w porządku – mruknął Nagash – Zaraz się otworzy...
W jednej sekundzie krąg zalśnił jaskrawym światłem a nad kręgiem pojawił się sięgający nieboskłonu słup błękitnego ognia. Rozległ się potężny huk a podmuch powalił wszystkich na ziemię. Pierwszy wstał Nagash. Wszedł do kręgu i... zniknął. W jego ślady poszła Ashanti. Klaang niosąc na rękach przerażonego Orana z ociąganiem wszedł na sam koniec.
– Będą z tego kłopoty – pomyślał, ale po chwili usłyszał klekotanie Nagasha
– Witajcie na Pustyni Daishad.

___________
Zasada 18 - ...
    Powrót do góry     Odwiedź stronę autora
Destero



Dołączył: 6 listopada 2004
Posty: 164
Skąd: Przybywamy z wielu miejsc... zdążamy do jednego...

Wysłany: 2 lutego 2005     Legenda Ervandoru Odpowiedz z cytatem

22 Blossonthal 1276r ery II

Nagła reakcja Adriela, na głos maga w białej szacie, wzbudziła w Destero ciekawość, która przerodziła się w prawdziwe zaintrygowanie, gdy rozpoznał obydwóch mężczyzn. Podczas gdy to on szukał ich to oni znaleźli jego. Dwaj czarodzieje – Bubeusz i Fristron – wpadli w jego sidła.
-Mój przyjaciel został ciężko ranny, więc… – Bubeusz zawahał się – …gdyby nie stanowiło to problemu to czy zechciałby Pan nam pomóc panie…
Destero nie miał zamiaru udzielać im żadnych informacji… wręcz przeciwnie… miał zamiar je od nich wyciągnąć, jeśli nie prośbą to siłą. Wiedział jednak, że długa i męcząca podróż z masywu Mak Kordal mocno nadwątliła jego siły. Postanowił posłużyć się podstępem. Pomimo, że ich nie odczuwał, Destero bardzo dobrze rozróżniał uczucia, jakie kłębiły się w umysłach ludzi. Mag o imieniu Bubeusz martwił się o swego przyjaciela leżącego na łożu szpitalnym.
-Jak się Pan nazywa? – Ponowił pytanie Bubeusz.
-Co mu się stało? – Padła zimna odpowiedź
Bubeusz lekko zbity z tropu tonem głosu psionika nie odpowiedział. Odezwał się za to Fristron:
-Wampir… – ucichł na chwilę- wampirzyca…
Destero kiwnął tylko lekko głową i podszedł do łóżka, na którym leżał Fristron. Mag nie wyglądał bardzo źle. Był blady i prawdopodobnie miał wysoką gorączkę, ale nie było groźby zarażenia wampiryzmem. Rana szarpana na karku w pobliżu szyi nie uszkodziła, co ważniejszych organów. Z pewnością była bolesna, ale nie stanowiła zagrożenia dla życia. Reszta obrażeń była nieistotna. Ot kilka sińców i zadrapań, z których musiało jednak wypłynąć sporo krwi. Niedokrwienie organizmu. Dlatego był taki blady.
-Więc mu pomożesz? - Zapytał Bubeusz, a w jego głosie słychać było lekką irytację.
Destero skinął lekko głową na znak zgody. Nasunął kaptur mocniej na twarz i pochylił się nad rannym magiem. Jego dłoń powędrowała ku ranie, ale zatrzymała się dopiero na czole Fristrona. Destero mruknął coś pod nosem cicho, po czym zamilkł na chwilę a po około minucie milczenia skinął głową:
-Zamknij oczy i nie otwieraj ich pod żadnym pozorem. Leczenie może się nie udać, jeśli to zrobisz.
-Jesteś kapłanem? - Spytał Fristron
-Powiedzmy. Róbcie, co mówię. - Obojętny ton głosu psionika zbił z tropu rannego.
Fristron zamknął oczy. Destero odchylił zakapturzoną głowę w kierunku Bubeusza:
-Wyjdź.
-Co!? To mój przyjaciel. Nie zostawię go z nieznajomym...
Destero zaczął iść w stronę drzwi.
-Dobrze już dobrze! - Warknął Bubeusz - lepiej, żeby nic mu się nie stało. Ulecz go.
Destero nie raczył nawet odpowiedzieć i stał tylko spokojnie z rękoma spuszczonymi wzdłuż boków dopóki Bubeusz nie opuścił pomieszczenia. Odwrócił się w stronę Fristron a ten zamknął oczy i powiedział:
-Spieszy się nam. Proszę postaraj się by leczenie było szybkie i skuteczne.
-Nie otwieraj oczu to tak się stanie - padła odpowiedź.
Gdy dłoń Destero legła na jego czole w umyśle Fristrona wybuchła prawdziwa miriada uczuć. Wiedział, że powinien czuć się zmartwiony tym, że opóźnia prace Bubeusza i swoje nad Koroną świata, a mimo to czuł się odprężony jak nigdy dotąd. Miał ochotę powiedzieć nieznajomemu wszystko o swoim życiu i zdradzić wszystkie swoje sekrety. Czuł się jakby z jego umysłu usunięto jakąś barierę, która nie pozwalała mu otworzyć się na świat. Zadrżały mu powieki.
-Nie otwieraj ich. - Mentalny rozkaz Destero był silniejszy niż jego zachcianki.
Poczuł jak dłoń psionika zaciska się na jego czole mocniej, ale pomimo bólu czuł też lekkie mrowienie w ranach, których doznał. Całemu zabiegowi towarzyszył dziwny dreszcz, wędrujący po całej długości jego kręgosłupa. Dreszcz nasilił się i po chwili Fristron czuł go już na całym niemal ciele. Gdy Destero oderwał dłoń od jego czoła Fristron niemal nie krzyknął by tego nie robił. Choć dreszcz wzdłuż pleców ustał to ciągle czuł delikatne mrowienie w ranach i zadrapaniach. Otworzył w końcu oczy i zauważył jeszcze jak przybysz nasuwa kaptur na głowę. Zdziwił go jego młody wiek oraz opaska na oczach, ale czuł, że nie powinien o to pytać.
-Jutro poczujesz się lepiej i będziesz mógł wyruszyć.
Fristron był zmęczony, ale już czuł, że jego rany zaczynają się zasklepiać, a gorączka ustępuje. Nie mógł podziękować, bo ze zmęczenia nie potrafił wydobyć z siebie głosu. Do pomieszczenia wszedł Bubeusz. Otworzył usta chcąc zadać oczywiste pytanie o zdrowie przyjaciela, ale gdy zobaczył szczery uśmiech na twarzy Fristrona wiedział, że wszystko poszło dobrze.
-Kiedy wyzdrowieje?
-Jutro rano spotkacie się ze mną przed bramą miasta.
-Jak to spotkamy się z tobą? Chcesz przedyskutować kwestię zapłaty?
Destero pokiwał głową na boki nad niedorzecznością tego pytania.
-Należy pomagać bliźnim i grzechem byłoby wykorzystywać ich cierpienie dla własnego zysku. - W jego głosie była czysta obojętność na którą Bubeusz przekrzywił głowę w powątpiewaniu.
-Przyjdziemy - odpowiedział po chwili wahania - Jeśli mój przyjaciel faktycznie poczuje się lepiej to z pewnością się pojawimy by ci podziękować.
Destero skinął głową i opuścił pomieszczenie zostawiając Bubeusza ze śpiącym smacznie Fristronem i mrocznymi myślami.

***
23 Blossonthal 1276r. II ery

Następnego ranka, skoro świt, Destero stał bez ruchu przed główną bramą miasta i przyglądał się koniom w stajni, które parskały zaniepokojone jego obecnością. Gdy pojawili się magowie oderwał wzrok od przerażonych zwierząt i skierował go na magów. Bubeusz maszerował raźnym krokiem, podtrzymując tylko od czasu do czasu Fristrona, który choć w bandażu na szyi wyglądał o wiele lepiej. Bubeusz wysforował się przed swego towarzysza, stanął przed Destero i powiedział raźnym tonem:
-Witaj! Naprawdę mu pomogłeś! Z początku, kiedy kazałeś mi opuścić pomieszczenie sądziłem, że chcesz nas oszukać, ale teraz Fristron...
-Czuję się o wiele lepiej - dokończył drugi mag uśmiechając się promiennie.
-Wiem - powiedział swym obojętnym tonem Destero - wybierzcie wierzchowce w tej stajni. Zaraz wyruszamy.
-Jak to wyruszamy? - Powiedzieli chórem zmieszani czarodzieje.
-Idziecie ze mną. Z początku myślałem, że macie przedmiot, którego poszukuję, ale kiedy was odnalazłem nie wyczułem jego obecności. Pokażecie mi gdzie jest...
-Zaraz, zaraz! - Przerwał już nie tak przyjacielskim tonem Fristron - jestem ci wdzięczny za udzieloną mi pomoc, ale...
-Nie masz wyboru - przerwał spokojnym głosem psionik - nałożyłem na ciebie geas. Umrzesz jeśli mnie nie posłuchasz.
-CO!? - Wrzasnął Bubeusz - Ty parszywy...
-Geas jest klątwą. Raz nałożona nie może zostać zdjęta bez zgody osoby, która jej użyła. Czar cię zabije, jeśli nie wykonasz mojego polecenia - kontynuował Destero
Fristron zbladł, jednak po sekundzie jego twarz przeszedł wyraz złości:
-Więc to tak! - Warknął - Mogłem się domyśleć. Na tym świecie nic nie jest za darmo.
-Nie myśl, że nie mam nic do zaoferowania. Geas jest jedynie moim zabezpieczeniem na wypadek gdybyście nie przystali na moją propozycję.
Bubeusz zdawał się nie słuchać. Podszedł do Fristrona i przyłożył rękę do jego czoła. Destero złapał go za ramię:
-Jest tam. Nie musisz się upewniać...
Bubeusz w gniewie odepchnął rękę psionika:
-Spokojnie Fristronie. Tylko najpotężniejsi magowie są w stanie nałożyć geas. Ten marny kapłan nie mógł tego zrobić.
Destero stał obojętnie i wpatrywał się w płynące na wietrze chmury, z kapturem nasuniętym na głowie.
-Parszywy drań - warknął w jego stronę Fristron - mogłeś zapytać!
Bubeusz zakończył poszukiwanie śladów klątwy i odsunął się od swego towarzysza. Pobladł, a jego twarz przecinał wyraz strachu.
-To tam jest. Naprawdę nałożył geas. - Głos Bubeusza był cichy, ale drżał, ze wściekłości.
Fristron spojrzał wściekły na Destero:
-Czego od nas chcesz?
-A więc zdecydowaliście się posłuchać. Dobrze.
-Posłuchać? - Warknął Bubeusz - Nie mamy wyjścia!
-Wiedziałem, że pozostaniesz wierny przyjacielowi... Uczucia są słabością - Twarze Bubeusza i Fristrona groźnie się wykrzywiły - Ale do rzeczy. Wiem nad czym pracujecie i wiem o postępach jakie poczyniliście w kwestii Korony Świata. Nie pytajcie skąd bo i nie jesteście na pozycji do zadawania pytań, ani też ich nie uzyskacie. Wiem, że spotkaliście się z przedmiotem, którego poszukuję. Amulet z wizerunkiem czerwonego diademu. Świeci mocno podczas... Niezwykłych nocy z jakimi mamy ostatnio do czynienia.
Oczy Fristrona i Bubeusza otworzyły się szeroko gdy zdali sobie sprawę z tego ile wie ów osobnik o ich śledztwie. Destero jednak zaczął dopiero mówić:
-Oferuję wam współpracę. Pomożecie mi odnaleźć amulet, a ja zdejmę geas i może pozwolę wam na towarzyszenie mi do miejsca którego szukacie równie intensywnie jak ja... Ołtarz zmian...
-Wiesz o tym?! - Palnął ze zdziwienia Fristron.
-Wiem o wiele więcej. Do przeprowadzenia obrzędu pozwalającego na zmianę wyglądu konstelacji potrzeba olbrzymiej ilości energii magicznej. Nikt na świecie nie jest w stanie jej tyle wytworzyć. Co jednak jeśli istnieje miejsce gdzie znajduje się olbrzymi potencjał magiczny, który niesamowicie pomógłby w takim obrzędzie? Jesteście zainteresowani?
Bubeusz i Fristron patrzyli nieufnie na mężczyznę w czarnym płaszczu, który pomimo, że groził śmiercią jednemu z nich, wzbudził ich zainteresowanie.
-Idziemy z tobą - powiedział Fristron
-Teraz możesz zdjąć z niego geas - zaczął niepewnie Bubeusz - Zgadzamy się, gdyż jak wiesz sami jesteśmy wielce zainteresowani tą sprawą. Klątwa nie jest ci już potrzebna.
-Nie ma żadnej klątwy. - Odrzekł obojętnie Destero.
-CO!? - Wrzasnął Fristron zmieszany.
-Nie ogłupisz mnie - potrząsnął głową Bubeusz - Sam ją wyczułem. Jest tam i masz ją usunąć.
-Twój umysł sądzi, że tam jest - odpowiedział spokojnie psionik - co nie znaczy, że tak jest. - Widząc zakłopotane spojrzenia obu magów postanowił wyjaśnić - Kiedy zacząłeś szukać znaków klątwy w aurze Fristrona, dotknąłem twojego ramienia i posłałem do twojego mózgu delikatny impuls elektryczny, dzięki któremu sprawiłem, że czułeś zakłócenia w aurze swojego towarzysza, choć tak naprawdę nigdy ich nie było. To co mówi ci twój umysł, nie zawsze musi być prawdziwe.
Bubeusz wyglądał na zmieszanego, ale Fristron wiedział już z kim mają do czynienia:
-Psionik - wyszeptał mag - nigdy żadnego z was nie spotkałem.
Destero skinął głową na znak potwierdzenia:
-Chodźcie do jakiejś oberży. Tam przedstawię wam szczegóły mojej wyprawy.
Bubeusz i Fristron uśmiechnęli się po raz pierwszy od rozpoczęcia rozmowy i zgodnie powiedzieli:
-Chodź z nami.

***

Po kilkunastu minutach drogi zawędrowali do oberży "Pod Czarnym Nożem". Fristron i Bubeusz zamówili sześć Syrenek, ale Destero powiedział, że mogą wypić jego część i zamówił sobie szklankę wody, co ściągnęło na niego wiele niedowierzających spojrzeń. Gdy usiedli w najbardziej odosobnionym rogu karczmy, jak nalegał Destero, psionik wyjął spod płaszcza starą i pożółkłą mapę. Gdy rozłożył ją na stole Fristron i Bubeusz zauważyli, że była to mapa Ervandoru. Jednak zupełnie innego niż ten który znali teraz. Na mapie nie było miast, a rozległe obszary pół pokryte były lasami:
-Z którego to roku mapa? - Zapytał zaciekawiony Bubeusz
-Trzy tysiące czterysta sześćdziesiąty ósmy pierwszej ery. - Odpowiedział obojętnie Destero
-CO!? - Wrzasnął Bubeusz, a Fristron zakrztusił się Syrenką
-Przecież to około czterech tysięcy lat temu!? - Wycharczał Fristron gdy przestał kaszleć.
-Będziecie wrzeszczeć zwracając uwagę wszystkich wokoło czy posłuchacie co mam do powiedzenia? - Mruknął cicho psionik.
Bubeusz i Fristron uspokoili się nieco widząc podejrzliwe spojrzenia, jakie kierowali na nich bywalcy karczmy. Destero nasunął kaptur głębiej na głowę:
-Na tej mapie, pomimo jej wieku, zaznaczonych jest pięć obiektów, które mogliście widzieć na dzisiejszych mapach.
Destero wyciągnął drugą, o wiele bardziej aktualną mapę, i pokazał na niej pięć obiektów, które znajdowały się również na starożytnym kawałku papieru. Jego palec wskazał miejsce obok wioski niziołków, Harrow, na północ od Azarad, następnie lokację pośród piasków pustyni Daishad, potem obiekt w rejonie wielkich rozlewisk na dalekim zachodzie państwa.
-Kręgi kamieni - wyszeptał Bubeusz - a ci głupcy sądzą, że to zabytki z czasów króla Breanona I, ojca obecnego króla.
Destero skinął głową i wskazał jeszcze dwa kręgi, w lasach Damar i Mistwood:
-Starożytne obiekty. Nikt nie wie skąd pochodzą, ani do czego służą. Niektórzy wiedzą jedynie, że są ośrodkami mocnego natężenia energii magicznej.
-Mogły być miejscami kultu w zamierzchłej przeszłości - zaczął Bubeusz - może starożytne, dawno upadłe bóstwo...
-Nie - przerwał cicho ale kategorycznie Destero - To nie świątynie. Te kręgi są jednocześnie drogowskazami i drzwiami do miejsca, którego szukamy. Spójrzcie.
Destero przyłożył palec do kręgów na aktualnej mapie i narysował czarne linie, łączące każdy krąg z każdym. Wskazał na nieforemny czworokąt, który powstał na liniach przekątnych w obszarze fortecy Ironthal. Następnie czerwoną linią wytyczył przekątne powstałego czworokąta i w końcu wskazał palcem na miejsce ich przecięcia.
-Tutaj - rzekł, a Fristron i Bubeusz nachylili się nad mapą by lepiej widzieć. Miejsce w którym trzymał palec Destero znajdowało się trochę na południe od Twierdzy Ironthal.
-Czy to tutaj jest ołtarz? - Zapytał z przejęciem Bubeusz
-Czy nie uważasz, że schematyczny środek figury utworzonej na podstawie pięciu punktów o niezwykle silnym polu magicznym, musi mieć niesamowity potencjał energii magicznej? To jest więcej niż dwanaście strumieni many. Więcej niż potrzeba by przeprowadzić rytuał spaczenia Korony Świata.
-Ale tam nic nie ma. - Mruknął Bubeusz - same niezagospodarowane równiny.
-Nie powiedziałem, że to jest na ziemi... - Banalność stwierdzenia Destero zamknęła Bubeuszowi usta.
-Podziemne źródło many o tak wielkim potencjale - Zaczął Fristron - musi być niezwykle głęboko skoro nie oddziaływuje w żaden sposób na okoliczne ziemie.
-Nie znam więcej szczegółów co do umiejscowienia, ale wnioskujesz dobrze - odpowiedział psionik
-No dobrze - Bubeusz odzyskał mowę - ale jak się tam dostaniemy?
Palec Destero znowu pokazał pięć kręgów na mapie:
-Powiedziałem, że są zarówno drogowskazami jak i drzwiami. Choć może powinienem nazwać je raczej zamkami. Aby otworzyć przejście do punktu centralnego... Do Ołtarza Zmian… trzeba otworzyć wszystkie pięć zamków. Problem w tym, że nie mamy klucza.
-Amulet - powiedział cicho Bubeusz.
-Dlatego nas szukałeś – Fristron odłożył pusty kufelek na bok.
-Wiem, że mieliście z nim styczność. Chcę, byście powiedzieli mi gdzie jest.
-Ostatnio widzieliśmy go w lesie Grifith. Tam nas tak poturbowali – Rzekł cicho Fristron
-Wrócimy tam po niego, zabijemy wszystkich i odbierzemy amulet – odparł spokojnie Destero
-Czekaj! Oni już nie żyją! – Krzyknął Bubeusz i natychmiast złapał się dłonią za usta widząc nieprzychylne spojrzenia bywalców karczmy.
-Więc gdzie jest amulet? – Zapytał psionik
-Zapomnieliśmy go wziąć – Fristron zaczerwienił się zakłopotany – Ale wiemy kto go może mieć. Był z nami Ifryt o imieniu Hellburn.
-Znajdziemy go, zabijemy i odbierzemy amulet. – Ton głosu Destero nie zmienił się ani o jotę. Fristron i Bubeusz nie mieli zamiaru dyskutować bo nie chcieli stracić cennego sprzymierzeńca. O sprawie jego skłonności do konfliktów porozmawiają później.
-Znajdziemy go i odbierzemy amulet – Poszedł na kompromis Bubeusz
-Zanim wyruszymy ciekawi mnie jedna rzecz – zwrócił się Fristron do Destero – Nie jesteś magiem, nie jesteś kapłanem. Skoro tak to nie masz dostępu do magii leczącej czy tak?
Destero skinął głową na znak, że mag ma rację.
-Skoro tak to jakim cudem postawiłeś mnie tak szybko na nogi?
-To jest nieco bardziej skomplikowane, niż sposób w jaki sprawiłem, że Bubeusz uwierzył w geas. Chodźcie. Opowiem wam o tym w drodze do stajni.

Opuścili oberżę i już po chwili kierowali się ku stajniom przy bramie głównej.
-Umysł, mózg. Jak byś tego nie nazwał jest miejscem, które wydaje polecenia twojemu ciału – zaczął wykład swym obojętnym tonem Destero – Normalny człowiek potrafi wykorzystać tylko piątą część możliwości fizycznych i dwudziestą część psychicznych. Magowie tacy jak wy rozwinęli tą drugą możliwość do korzystania z dziesiątej części możliwości waszego umysłu. Psionicy… prawdziwi i potężni, potrafią usunąć blokady ograniczające ich umysł i potencjał fizyczny. Mogą uzyskać siłę wołu i mocą umysłu miotać głazy.
-Ty to potrafisz? – Spytał nagle Bubeusz.
-Niegdyś potrafiłem. Nic więcej na ten temat nie musicie wiedzieć. Wróćmy do tego jak wyleczyłem twego przyjaciela. Prawdziwą i mocną kontrolę nad umysłem i jego barierami mogę w swoim ciele wyzwolić w każdej niemal chwili, ale by zrobić to z inną osobą muszę nawiązać z nią kontakt fizyczny, najlepiej przykładając dłoń jak najbliżej jego mózgu. Wtedy mogę usunąć bariery i u tej osoby, z tym, że jest to bardziej ograniczone niż u mnie. W przypadku Fristrona zniosłem barierę ograniczającą możliwości regeneracyjne jego organizmu, oraz wydałem jego mózgowi polecenie by pokierował pracą układu krwionośnego tak by powstało więcej krwi, a jej nadmiar znajdował ujście w jego ranach. Pewnie zauważyłeś, że obficie krwawił przez ostatnią noc kiedy spał. Sprawiło to, że szybciej pojawił się zakrzep. Nadmiar krwi w organizmie wydali w swoim czasie. Jego pozbawione ograniczenia umiejętności regeneracyjne pozwoliły na uleczenie tkanek pod szybko powstałym strupem z olbrzymią prędkością. Dodatkowo zwiększyłem trochę wydajność jego mięśni. To dzięki temu może teraz chodzić. Zanim efekt tego zabiegu minie organizm wróci do stanu sprzed ataku i będzie mógł funkcjonować normalnie.
Fristron i Bubeusz rozwarli tylko oczy i usta. Destero powiedział to z taką obojętnością w głosie jakby mówił, że pogoda jest umiarkowana, a tymczasem było to naprawdę imponująca wiedza.
-Chyba miałem szczęście, że się mną zająłeś – powiedział cicho Fristron
Jesteśmy na miejscu – odpowiedział spokojnie psionik – wybierzcie konie. Ja pobiegnę pieszo. Zwierzęta mnie nie lubią. I na przyszłość… nazywam się Destero.

___________
Paradoxically, sins one can consider as forgiven are those he can't forgive himself... kore no nindo da
    Powrót do góry     Odwiedź stronę autora
Hellburn



Dołączył: 27 maja 2004
Posty: 164
Skąd: z pustynnych rejonów Bracady

Wysłany: 3 lutego 2005     Legenda Ervandoru Odpowiedz z cytatem

23 Blossonthal

Hellburn siedział nieruchomo na skale wpatrując się uporczywie w amulet. Możnaby było stwierdzić, że jest kamiennym posągiem. Amulet od czasu do czasu błysnął czerwonym światłem ale zaraz potem gasł. Ifryt wstał i założył amulet na szyję. Nagle wyczuł trzy silne energie magiczne zbliżające się w jego stronę. Dwie z nich były mu znane. Friston i Bubeusz z nieznanym mu osobnikiem przedzierali się przez las Grifith. Postanowił przyczaić się i zbadać sytuację. Znalazł dogodne miejsce za głazem i trzema dość potężnymi bukami odalonymi od drogi prowadzącej przez las o jakieś 24 stopy. Cierpliwie i spokojnie czekał aż wkońcu dojrzał dwóch magów na koniach i dziwnego młodzieńca w płaszczu od którego emanowała niebywała energia psychiczna. *Psionik...*. Hellburn ostrożnie wstał zza głazu i zaczął ich śledzić kryjąc się za drzewami i skałami.

___________
Damn!
    Powrót do góry     Odwiedź stronę autora
Bubeusz



Dołączył: 13 lipca 2004
Posty: 164
Skąd: a żebym to ja sobie przypomniał... :)

Wysłany: 3 lutego 2005     Legenda Ervandoru Odpowiedz z cytatem

23 Blossonthal

-Pieszo? Ogłupia... A zresztą, rób jak chcesz.- pohamował się Bubeusz, wsiadając na konia. Po chwili byli już w drodze. Jak zwykle magowie odsunęli się troszkę od Destera i rozpoczęli rozmowę:
-Kto by się spodziewał, że bogowie ześlą nam psionika...- rozpoczął Bubeusz. -Myślisz, że nie jest groźny? Z tym swoim totalnym brakiem uczuć...-
-No póki co, to chyba nic nam z jego strony nie zagraża?- odrzekł Fristron, oglądając się za siebie na biegnącego z tyłu Destero.
-Muszę ci tak szczerze powiedzieć, że wyczułem w głębi jego duszy oznaki czarnej magii. Coś tak, jakby ziarenko zła w nim siedziało i czekało na odpowiedni moment...
-Czyli jak zawsze sugerujesz jak największą ostrożnosć?- przerwał mu Fristron.
-Nie inaczej.
-Ale przecież on nam ufa, pokazał nam mapę, objaśnił starożytne tajemnice kręgów...
-Albo ufa, albo ma jakiś sposób na to, żebyśmy go nie zdradzili...- odrzekł Bubeusz ponuro.
-Czyli że tak się wyrażę, zostaliśmy usidleni. -Bubeusz nie odpowiedział.- Ale czy to zaraz źle? Optymistycznie patrząc na tą sprawę, poczyniliśmy potężne postępy w rozwiązywaniu tej zagadki no i zyskaliśmy jeszcze potężniejszego sojusznika.- kontynuował Fristron, a Bubeusz zerknął kątem oka na biegnącego za nimi Destero. Jego prawie całkowicie zasłonięta twarz jak zwykle nie wyrażała żadnych uczuć. Nastała chwilowa przerwa w konwersacji.
-Jakoś nie czuję się pewnie w jego towarzystwie... Pewnie jeszcze potrafi czytać myśli i wszystko o nas wie. Jakoś nie przypominam sobie, żebym pisał książkę o swoim życiu, a wydaje się, że on właśnie takową czytał. Księgę mojego umysłu.
-Eee, pomyśl lepiej, jakie horyzonty się przed nami otwierają, rozwiążemy wielkie tajemnice, będziemy mędrcami drugiej ery! Zapiszemy się złotymi zgłoskami w histoii naszego świata!- zaczął fantazjować Fristron i od razu rozmowa przeszła na inne tory. Destero tymczasem uśmiechał się w myślach, jak uczucia potrafią wpłynąć na ludzi.

___________
Caveant consules ne quid detrimenti IJB capitat ;)
    Powrót do góry     Odwiedź stronę autora
Dragonthan



Dołączył: 27 września 2004
Posty: 164
Skąd: Smokozord --> twierdza Gorlice

Wysłany: 3 lutego 2005     Legenda Ervandoru Odpowiedz z cytatem

23 Blossonthal

Drag leżał sobie spokojnie na kanapie. Nie spał już, lecz lekko drzemał. Myślał o powierzonym mu zadaniu. Król dość nietypowo podszedł do tej sprawy, zresztą nie dziwił mu się, skoro pierwszy raz maił do czynienia ze smokiem. Nie przekonał króla, aby dać mu czas na rozszyfrowanie zagadki pojawienie się tutaj smoka. Drag bardzo był tym zdziwiony ponieważ błękitne smoki nie podróżują na odległości większe niż 1000 mil od swojego gniazda. Problem stanowiło tutaj usytuowanie miejsca pobytu smoka. Napady na okoliczną ludność wsi były zapewne jego sprawką, ale dlaczego smok posunął się aż do tego stopnia aby atakować ludzi? Niewiele błękitnych tak robiło. Stanowiło to dla łowcy zagadke... Nagle zza okna usłyszał przerażające krzyki ludzi. Po chwili usłyszał też ryk. Zerwał się z kanapy i podbiegł do okna. Nad placem przeleciał smok, zawadzając o wierzchołki domów. Dragonthan wybił szybę i wyskoczył na dach karczmy. Zaczął biec po domach w kierunku ratuszowej wieży. Szybko przygotował łuk i strzałę obseruwjąc poczynania smoka. Ten wyraźnie nurkował co chwile jakby kogoś szukał. Drag nie zdołał utrzymać rónowagi na jednym z dachów i wpadł do środka domu prosto na stół. Wybiegł z tego domu w kierunku stajni i krzyczał do stajennego:
- Konia! Szybko!
Nie zwarzając na narzekania stajennego o zapłate za wynajem, dosiadł jednego z wierzchowców i ruszył za smokiem, pędząc po brukowanej drodze. Smok oddalał się w kierunku południa, leciał tuż nad drogą i po chwili znikł na horyzoncie. Drag po przejechaniu kilkunastu jardów za miastem zatrzymał się i wpatrywał się na znikającego w oddali smoka.

___________
Wróg u Bram...
    Powrót do góry     Odwiedź stronę autora
Thurvandel



Dołączył: 8 listopada 2004
Posty: 164
Skąd: inąd

Wysłany: 3 lutego 2005     Legenda Ervandoru Odpowiedz z cytatem

23 Blossonthal/Kwiecień MCCLXXVI roku II ery

W Damarys wrzało, a w powietrzu pachniało rychłą wojną. Szpicle węszyli, dezerterów i dywersantów na prędce wieszano, mieszkańcy albo się wynieśli, albo pracowali naprawiając umocnienia. Fort górował nad okolicą ze stromego wzgórza, u podnóża którego wiła się szara wstęga gościńca. Twierdza słynęła ze swych walorów obronnych, dostępu do niej broniło strome wzniesienie, oraz grupe na dwa łokcie, a wysokie na piętnaście mury. Kasztelan Galaren Thoz, mianowany na grododzierżcę Damarys, gdy tylko padło Varos, polecił kopać dookoła fortu głęboki i szeroki rów oraz sypać wały nabijane zaostrzonymi palami, a że do roboty zagonił wszystkich niemal żołnierzy i chłopstwo, fortyfikacje były na ukończeniu. Zastanowiał się także, czy aby do łopat nie zaprzędz drobnego rycerstwa, ale ze względu na rozliczne protesty, postanowienia zaniechał.
Do fortu ściągały coraz to nowe oddziały wojska. Armia Azaradu koncentrowała się, by tu w wąskim gardle pomiędzy Widłami, a Mak Kordhal zatrzymać pochód armii Kilderiana. Głównodowodzącym Azaradczyków był marszałek polny Dirrion Gopperdan. W forcie stacjonowało teraz około dziesięciu tysięcy woja i wciąż ściągali nowi. Byli azaradzcy łucznicy w sile dwóch tysięcy łuków, ze stolicy przybyły także oddziały doborowej Gwardii Strażniczej i Białej Jazdy, wyborowych formacji pikinierów i pancernych, razem pięć tysięcy wojska. Ponaddto przybyły też oddziały z Aldermanu i Perłowego Archipelagu, między innymi tysiąc zaprawionych w boju korsarzy z Newstark, w odwodzie były jeszcze ochotnicze hufy z Eagle Dale i niziołki z Harrow oraz lokalne rycerstwo. Elfy i krasnoludy nie przybyły. Razem pod Damarys stacjonowało około dziesięsiu tysięcy wojaków plus załoga samej twierdzy. Książęcych postanowiono przyjąć w otwartym polu, w odwodzie pozostawiając fort wraz z obsadą.

***

- Idą. Zdaje się, że Kilderian nie połączył armii. Oddziały zwiadowcze dokonują ostatecznego rozpoznania. - zameldował kapitan Arbelorn, dowódca królewskiego zwiadu.
- A zatem bitwa będzie wyrównana. Czy wiadomo co się dzieje na południu? - zapytał cicho marszałek
- Niestety... tam podjazdy przepadły.
Gopperdan zaklął z cicha.
- Trudno. Zatem do dzieła. O świcie szykuje się niezła zabawa.
Niezła zabawa rzeczywiście szykowała się. Wojskom książęcym o zachodzie słońca ukazały się mury fortu Damarys.

___________
There are three kinds of people on this world. These who can count and these who cannot.
    Powrót do góry     Odwiedź stronę autora
Fristron z Avlee



Dołączył: 27 października 2004
Posty: 164
Skąd: Fristotele - zgadnij po nicku :)

Wysłany: 3 lutego 2005     Legenda Ervandoru Odpowiedz z cytatem

Popołudnie, 23 Blossonthal (Kwiecień) MCCLXXVI r. Drugiej Ery

Fristron zmrużył oczy i zacisnął wargi w skupieniu. Jak zawsze, gdy usiłował sobie coś przypomnieć. Obrócił się, spojrzał jeszcze raz na Destero. Był pewien że gdzieś go widział. Jeszcze mocniej zmrużył oczy. Pięć kręgów? Głos... śpiew... i krzyk
Bubeusz spojrzał na kolegę, później na Destero.
- Jakie licho... - mruknął. Fristron to dosłyszał, ale... cóż to mogło znaczyć? - Słuchaj, Fristron. To bez sensu. Gdzie mamy znaleźć Hellburna? Przecież chyba to oczywiste, że nawiał z Grifith.
- Destero wydaje się jednak pewien, że znajdziemy go tam.
- Zaraza z nim. Po co, na wszystkie przygłupie kulty, miałby tam siedzieć? Może znalazł sobie jakąś driadę na małżonkę? A może zaprzyjaźnił sięz entem? Albo...
- Bubeuszu... - mruknął Fristron, a towarzysz spojrzał na niego - Wyświadcz mi tą przyjemność i przestań paplać, dobrze?
I zapadła cisza.

***

Noc, z 23 na 24 Blossonthal (Kwiecień), MCCLXXVI r. Drugiej Ery

- Destero? - spytał Bubeusz
- Mhm? - mruknął obojętnie
- Skąd wiesz gdzie iść?
- Wiem i tyle.
Przykra pauza. Ciszę przerywał tylko szmer liści.
- Destero? - podjął ponownie
- Tak?
- Jak znajdziemy Hellburna?
- To mój problem.
Kolejna pauza. Bubeusz potknął się.
- Głupi korzeń - mruknął
- Musimy iść po ciemku? - spytał Fristron
- Musimy - rzekł psionik
- Może i psionicy mogą leźć cały dzień i całą noc, ale czarodzieje nie - burknął Bubeusz
- To siedźcie, trudno. Ja idę.
- Źle nas zrozumiałeś. Chodzi nam o to, czy możemy tu rozbić obóz we trójkę? - rzekł Fristron, kładąc nacisk na dwa ostatnie słowa
- Zrozumiałem was. Ale nie zamierzam odpoczywać.
Fristron posłusznie poszedł za nim. Bubeusz burknął coś niezrozumiale i poczłapał za pozostałymi.
Szli przez las Grifith. Oczy Bubeusza ujrzały wiewiórkę. Mała, zagubiona istotka... Spojrzała na Destero i pomknęła w las. Pomyślał, że może i dobrze by było, gdyby zrobił to samo, co ona...
Doszli do polany, gdzie rozegrała się niedawno walka. Destero poszedł poanalizować fakty, a magowie mieli moment na odpoczynek. Później wypytał ich szczegółowo o Karę, na co Fristron udzielał żywych odpowiedzi. O Hellburna, o walkę, o nic więcej nie zapytał. Pozwolił im odpocząć pół godziny, po czym ruszyli razem w ciemność. Ku sercu lasu Grifith.

***

Rano, 24 Blossonthal (Kwiecień), MCCLXXVI r. Drugiej Ery

- Był tu? - spytał Fristron
- Był, nie widzisz? - rzekł Bubeusz - To ślady po wypaleniu. O ile nie było pożaru w samym sercu lasu, nocował tu ifryt.
- Niemal bezbłędne rozumowanie - stwierdził obojętnie jak zawsze Destero - Bo wcale tu nie musiał nocować.
- Nie musiał? Przecież...
- Wiem, że gdyby tylko przechodził, lub przysiadł na trochę nie byłoby śladu. Ale mógł tu rzucić tylko Wypalenie i polecieć dalej, aby nas zmylić co do oceny odległości.
Bubeusz zamarł, Fristron pokiwał głową.
- ... ale nie można także wykluczyć możliwości nocowania. Wszakże odpoczynek ifrytowi czasem jest potrzebny, dla regeneracji mocy.
- Psionikom także jest potrzebny, prawda? - spytał Fristron
- Celna uwaga. Tak, musimy odpoczywać, ale nie tak często jak wy.
- Dziś się zatrzymamy? - spytał z nadzieją w głosie Bubeusz
Destero kiwnął głową. Na twarzach magów rozlał się błogi uśmiech. Towarzysząc psionikowi w pościgu za ifrytem można paść ze zmęczenia.

___________
Nie ma na tym świecie altruistów. Są ci, którzy ich udają i ci, którym udawanie weszło w nawyk.
    Powrót do góry     Odwiedź stronę autora
©2002, 2003, 2004, 2005 Jaskinia Behemota
Template made by Valturman.
Powered by gnomePHP.
Pieczę nad Starym Forum sprawuje Crazy.